Strony

Perfect Dad | Nini : Rozdział 7

JONGIN
O cholera, mam przesrane!
- Kim Jongin! - krzyknął wściekły Baekhyun, który już zbliżał się w stronę mojej osoby.
Przestraszyłem się, nie powiem. Widząc jego morderczy wzrok na sobie, szybko schowałem się pod stół znajdujący się w jadalni.
Na szczęście chłopak ominął mnie i poszedł na górę. Siedziałem pod stołem i czekałem aż ten szatan w ciele mojego przyjaciela wyniesie się z mojego mieszkania.
Po około pięciu minutach pojawił się z powrotem, trzymając dzieciaki za ręce. Bez żadnego słowa, niczym obrażona modelka wyszedł, trzaskając drzwiami. To teraz prędko się do mnie nie odezwie.
Wyszedłem spod stołu i spojrzałem na syna, który przyglądał się temu całemu zdarzeniu dość rozbawiony.
Posłałem mu mordercze spojrzenie, na co on jeszcze bardziej zaczął się śmiać.
- No co? - zapytałem go z wyrzutem wymalowanym na mojej twarzy.
- Co takiego zrobiłeś, że miał chęć cię zamordować? - zapytał chłopak, dalej nie wierząc w to, co przed chwilą zobaczył.
- Zabrałem dzieciaki do cyrku, a wiesz, jaki jest wujek, prawda? W sumie to ja sam nie mam bladego pojęcia, co on tam robił. Jak tak nie lubi cyrku, to na co tam poszedł? - rozmyślałem nad tym dość długo. Bo faktycznie. Jeśli nie lubi krzywdzić zwierząt i jest całkiem przeciwny "pupilkom" w cyrku, to po co zaszczycił nas jego obecnością tam? To było dla mnie zbyt podejrzane.
Sangmin w milczeniu wyciągnął telefon i zaczął go przeglądać. Zdziwiłem się. Nie miał nic do powiedzenia?
- Co robisz? - zapytałem i podszedłem no niego.
- A nic, dzwonię — wzruszył ramionami obojętnie.
- Do kogo? - zapytałem i usłyszałem rozpoczęcie połączenia, które zaraz zrobiło się głośniejsze.
- Do wujka Chana — odsapnął i od razu usłyszałem dobrze mi znany głos mężczyzny.
Podbiegłem do syna i zacząłem wyrywać mu ten cholerny telefon. Jeszcze brakuje mi tego, żeby Yeol chciał mnie zabić! Może już czai się na biednego, zszokowanego Jonginusia za drzwiami?!
- Tak Minnie? - rozbrzmiał głos po drugiej stronie telefonu.
Zacząłem nerwowo skakać z nogi na nogę i starałem się wyrwać chłopakowi telefon. Po co ja mu go kupowałem.. Nie dość, że siedzi na nim dwadzieścia cztery na dobę to jeszcze chce mnie nim do grobu zanieść.
- Cześć wujek, powiesz mi jedną rzecz? - przerwał chłopak, idąc w stronę kuchni i w tym samym czasie czekając na krótką odpowiedź mężczyzny.
- Po co byliście z Baekiem w cyrku, skoro wujek nawet za ślimaka dałby się zabić? - zapytał od razu, bym przypadkiem mu nie przerwał.
Poraziłem go morderczym wzrokiem i się poddałem. Poczekam na te wyjaśnienia, a potem zabiorę mu te diabelskie urządzenie.
- Baekhyun przegrał zakład i miałem go zabrać na randkę, gdzie tylko mi się zapragnie, więc jako tak postanowiłem mu troszkę dokuczyć — zaśmiał się męski głos po drugiej stronie telefonu.
Uniosłem głowę i spojrzałem zdziwiony na syna.
Naprawdę Baek dał się tam zaciągnąć?
- Ale zastanawia mnie, dlaczego był tam tata z moimi dziećmi — powiedział, na co się spiąłem.
Posłałem błagalne spojrzenie Sangminowi, a on jedynie kiwnął zrozumiale głową.
- Nie zabieracie dzieci do cyrku, a tata chciał być kochanym wujkiem. Nie znasz tego? - powiedział ironicznie syn i poszedł do pokoju.
Gestem podziękowałem chłopakowi za uratowanie tyłka i po ogarnięciu zbędnych myśli o Baeku i dzieciakach, poszedłem do sypialni. Zamknąłem się na klucz, usiadłem na łóżku i zacząłem rozmyślać nad sensem tego życia bez najważniejszej dla mnie osoby.
Tak cholernie brakuje mi Kyungsoo.
Tak cholernie brakuje mi czasu spędzanego z nim.
Tak cholernie brakuje mi jego śmiechu, krzyku, głosu.
Ile bym oddał, żeby mógł tu teraz z nami być. Widzieć jak nasz syn dorasta, jak świat się zmienia i to.. Że mimo wszystko, daję sobie radę.
Spojrzałem za okno. Ciemny granat nieba ładnie eksponował lekko zaróżowiony księżyc.
Nawet niebo przypominało mi o jego oczach, które niegdyś sprawiły, że moje serce zabiło odrobinę szybciej. Może byłem sam, ale nadal czułem jego obecność. Każde z pomieszczeń było przesiąknięte jego zapachem, choć nie widziałem go dniami.
Każda z chwil razem spędzonych ulotna, choć w mojej głowie pozostała wieczna. Każdy dzień spędzony na przyglądaniu się jego osobie, niezapomniany.
Taka właśnie jest miłość — wieczna.
Nie jest w stanie jej zerwać głupia rozłąka na chwilę. Gdzieś tam czeka on. Jest i obserwuje mnie z góry.
Kocha mnie jak niegdyś.
Pragnie wtulać się w moją klatkę piersiową i błaga o dotyk.
Miłość nie ma ograniczeń. Po prostu jest i trwa z dnia na dzień. I tak w nieskończoność.
Wzrokiem zszedłem na brązową komodę przy oknie, a dokładniej na znajdujące się na niej zdjęcie.
Powolnym krokiem wstałem z łóżka, wziąłem ramkę z dłonie i kciukiem gładziłem szklaną powierzchnię, pod którą znajdowała się sylwetka ukochanego.
Wróciłem z powrotem na łóżko i położyłem obok siebie zdjęcie, nie opuszczając palców ani na moment.
- Cześć Kyunggie.. - szepnąłem cicho, wyobrażając sobie wszystkie nasze codzienne sytuacje.
- Pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? Było dość słonecznie.. Przyszedłem do przyjaciela na imprezę z okazji urodzin, a ty zostałeś zaciągnięty tam przez jego chłopaka — powiedziałem z lekkim, lecz smutnym uśmiechem — Nie uwierzysz, ale kiedy cię zobaczyłem, moje serduszko pierwszy raz tak szybko zabiło.
Dalej nie potrafię uwierzyć w to, co się stało. Gdybym tylko mógł cofnąć ten pieprzony czas i pojechać po niego na tę imprezę. Uniknęlibyśmy tej katastrofy i zapewne leżałby tu teraz wtulony w moje ciało.
- A pamiętasz naszą pierwszą randkę? Zabrałem cię na budynek tuż przy morzu, który miał zostać miejscem naszego zamieszkania. Był wieczór. Zimny, lecz spokojny wiaterek owiewał twoje lekko okryte ramiona. Rozłożyłem koc na dachu, usiedliśmy. Owinąłem cię ciepłem swojej grubej bluzy i wpatrywaliśmy się w ciemne kolory horyzontu.. - Nakryłem się kocem, myślami wracając do tamtej sytuacji. Widzę to, jakby wszystko zdarzyło się wczoraj.
- To tam mieliśmy nasz pierwszy pocałunek. Cholernie się tego bałeś.. Powiedziałeś, że obawiasz się tego, że kiedykolwiek cię zostawię. Dotrzymałem ci danej obietnicy i nie odszedłem.. Tyle tylko, że to ty postanowiłeś mnie zostawić. Mam nadzieję, że dobrze ci tam, gdzie teraz jesteś. Nie chciałem cię ranić i martwiłem się o twoje zgrabne ciałko, które zawsze wpadało w niemałe kłopoty — uśmiechnąłem się delikatnie, a w moich oczach pojawiły się łzy.
To nie były łzy szczęścia. To były te, które mógł mieć tylko ten, kto równie tak samo stracił połowę swojego życia. Dlaczego połowę, a nie całość? Bo druga połowa jest teraz w swoim pokoju i zapewne rozmawia z chłopakiem.
- Pamiętasz naszego pierwszego wspólnie spędzonego sylwestra? Było wino, kwiaty, wolna muzyka, kolacja.. Może nie było to jakieś nie wiadomo jak wymarzone, ale starałem się jakoś nafaszerować tego kurczaka — zaśmiałem się przez łzy — a pamiętasz, co się stało kwadrans przed północą? Chciałeś się kochać. Chciałeś dobrze zakończyć i rozpocząć rok. No i się udało.
- Pamiętasz ten zimowy dzień dwa tygodnie po sylwestrze? Ja pamiętam to doskonale. Jeden z najlepszych dni w moim życiu. Źle się czułeś, cholernie się martwiłem. Wręcz musiałem cię do tego lekarza zaprowadzić siłą, czego nie żałowałem. Wiadomość o tym, że będę miał syna, że my będziemy mieli syna, całkowicie zmieniła nasze życie.  
 - A pamiętasz noc, w którą ci się oświadczyłem? To było naprawdę szalone — zaśmiałem się — pamiętasz to, jak przylazłeś mi bez pukania do łazienki i stwierdziłeś, że chcesz do mnie dołączyć? Po wyjściu stwierdziłeś, że masz ochotę zrobić mi loda. Dla mnie akurat to było odpowiednim momentem na zaręczyny. Pamiętasz swój wzrok, jak zobaczyłeś brylantowy pierścionek na moim penisie?  
- Pamiętasz malowanie pokoju dla syna? Przez twoje humorki musiałem trzy razy zmieniać kolor ścian. Ale nie narzekam. Mimo to, że tak mnie wtedy wykończyłeś, byłem szczęśliwy, że akurat ja mogłem to zrobić.
- Pamiętasz nasz ślub i huczne wesele? Byłeś wtedy w siódmym miesiącu ciąży. Było naprawdę ciężko, ale daliśmy sobie radę. Co chwilę musiałem chodzić z tobą na świeże powietrze i asekurować byś nigdzie nie zemdlał. Chodziłem również po jedzenie dla ciebie, kiedy miałeś na coś ochotę. Pamiętam, że błagałeś wtedy o więcej i więcej tych pieprzonych, śmierdzących śledzi.  
- Pamiętasz dzień, w którym urodził się nasz syn? Jechałem wtedy do szpitala, łamiąc wszystkie przepisy drogowe. Na miejscu zdążyłem zwalić się ze schodów, kłócić się z nachalną babką na wózku i dość przypadkiem popchnąć lekarza z tymi wszystkimi narzędziami do rozcinania. A na porodówce, jak już byłem przy tobie, zdążyłem cztery razy zemdleć. A to wszystko tylko i wyłącznie za sprawą krzyku i wychodzącego dziecka.
- A pamiętasz to, jak byliśmy już wszyscy w domu i kazałeś mi wstać do niego w nocy? Nie powiedziałeś mi nic, co mam zrobić i dlaczego to stworzenie płacze. Bo skąd ja mam wiedzieć, czy nasrało, nasikało,  chce jeść, czy może wyrzygać się na mnie, albo po prostu sobie popłakać? Byłem wtedy bezbronny! No i... obrzygany.
 - Pamiętasz to jak Minnie miał cztery latka i kazałeś mi z nim iść, bo zachciało mu się kupki? Czasami potrafiłeś być wredny. Nie wspominając już o tym, że gdy go podcierałem, obsrał mi rękę.
- Pamiętasz dziesiąte urodziny synka i to, jak wtedy przyłapał nas w łóżku? Byłeś obrażony na mnie aż dwa dni! A co dopiero, nie chciałeś mi potem dać i wmawiałeś, że nasz syn, widząc mojego członka, będzie miał do końca życia niemałą traumę. Nie mogę powiedzieć, że nie miał przez te parę dni, gdzie latał i krzyczał, że boi się węży.
- A pamiętasz dzień, w którym cię straciliśmy? Nie chciałem do tego wracać. Przepraszam, cholernie cię przepraszam, że nie mogłem wtedy po ciebie przyjechać na tą pieprzoną imprezę. Może jakbym dał radę urwać się wcześniej. Nigdy by się to nie zdarzyło. Nigdy nie spadłoby na drogę to cholerne drzewo i byłbyś tu teraz z nami, patrząc z bliska, jak dojrzewa nasz syn. Obiecuję, że postaram się, aby okaz naszej miłości, wyrósł na godnego, szanowanego i kulturalnego człowieka.
- Naprawdę tęskniłem i równie mocno kochałem. Kochałem ten twój uśmiech, gdy dowiedzieliśmy się o naszym dziecku, oraz tą zdezorientowaną minę, gdy ci się oświadczyłem. Teraz już tylko pozostała mi marna kartka z twoją twarzą. Naprawdę zimna fotografia. Ty nigdy nie byłeś zimny. Twoje serce zawsze było gorące i pełne namiętności.
Po tych wszystkich marnych słowach wypowiedzianych jedynie do zdjęcia zgasiłem światło i zasnąłem, trzymając w ramionach przeskalowaną sylwetkę ukochanego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz