Strony

I'll Protect You | Hunhan : Sixty Three



Sehun
Zmiąłem papier w zaciśniętej pięści, a wszystkie kolory odpłynęły z mojej twarzy. Zupełnie nie wierzyłem w to, co się stało.
Odwróciłem się na pięcie i wszedłem do domu totalnie oszołomiony. Nie wiedząc co zrobić, czy powiedzieć, pozwoliłem mojej frustracji wyjść na wierzch.
— Chanyeol, Lay, Kai, Chen, do mnie! — warknąłem, a oni już po sekundzie pojawili się w salonie, zaciekawieni.
— Co się stało? Coś nie tak? — spytał Chanyeol, robiąc krok w moją stronę i próbując wyczytać cokolwiek z mojej miny. — Kto zginął?
Wskazałem ręką na drzwi.
— Może zobaczycie sami? — mruknąłem, wsuwając dłonie do kieszeni.
Chanyeol uniósł brwi i ruszył we wskazaną stronę, a reszta chłopców poszła za nim. Kiedy tylko tam dotarli, automatycznie zastygli na widok ciała Soyeon.
— Co kurwa? — zapytał. — Kto to do cholery zrobił?
— Soyeon — powiedział Kai, całkowicie zszokowany tym, co zobaczył.
— To nie wszystko. — Podszedłem do nich, wyciągając z kieszeni kartkę papieru, którą wcześniej zgniotłem. Chan popatrzył na mnie, a potem na skrawek papieru.
— Twój chłopak będzie następny. — Przeczytał głośno i podniósł na mnie wzrok. — Kto to zrobił?
— Nie mam pojęcia. — Zabrałem kartkę i przekazałem ją Layowi. — Rozmawiałem z Luhanem przez telefon, kiedy usłyszałem dzwonek. Nikt z was nie otworzył, więc podszedłem do drzwi. Byłem zdziwiony, że nikogo nie było na zewnątrz, ale wtedy zobaczyłem Soyeon. Nie spodziewałem się jednak, że będzie martwa i że ktoś będzie groził Lu. Znowu. Najwyraźniej ktoś chce tutaj zginąć.
— To jest jakieś gówno — syknął Lay, potrząsając głową. — Czy w ogóle mamy kiedykolwiek szansę na przerwę? — oddając papier, podszedł do Chanyeola i spojrzał w dół na ciało. — To znaczy... ze wszystkich, których mogli... zabili akurat Soyeon?
— Chcieli nam przekazać wiadomość — mruknąłem. — Ktokolwiek to zrobił, chciał nam pokazać, że z łatwością może zranić każdego wokół nas. Łącznie z Luhanem.
— To niedorzeczne. — Chanyeol wydał z siebie sfrustrowane westchnięcie, przebiegając dłonią po włosach. — Kto miałby czelność wyciągać teraz to gówno?
— Ktoś, kto najwyraźniej chce umrzeć powolną i okrutną śmiercią — odpowiedziałem. Co innego, kiedy wiadomo, kto to zrobił, a co innego, kiedy nie ma się o tym pojęcia. Kai wyrzucił za siebie kartkę i podszedł do nas.
— Co mamy zamiar z nią zrobić? — wskazał na Soyeon i popatrzył na nas.
— Na pewno nie możemy jej tu zostawić, bo zaczyna śmierdzieć. — Skrzywiłem się. — Proponuję wrzucenie jej ciała do rzeki, ale tym razem, zrobimy to tak, jak trzeba. — Popatrzyłem na nich znacząco.
— Znowu. To nie była nasza wina. — Chen wywrócił oczami.
— Nie obchodzi mnie to — warknąłem. — Po prostu pomóżcie mi wsadzić jej ciało do torby. Lay, przygotuj samochód. Musimy to załatwić od razu, zanim zacznie się robić podejrzanie.
— On ma rację. Nie mamy całego dnia — powiedział Yeol, znikając nam z pola widzenia. Kiedy wrócił, razem z Chenem unieśliśmy jej ciało i wsunęliśmy je do torby, dokładnie zamykając.
Otworzyliśmy bagażnik i ostrożnie je do niego wsunęliśmy, po czym zajęliśmy miejsce w aucie. Po kilku minutach dojechaliśmy nad rzekę. Zważając na fakt, że dochodziła północ, mieliśmy pewność, że wokół nikogo nie będzie. Zaparkowaliśmy kawałek od niej, po czym otworzyliśmy bagażnik i wyciągnęliśmy z niego ciało, kierując się w stronę mostu.
— Policzymy do trzech, a potem wrzucamy, dobra? — popatrzyłem na nich, a ci skinęli. — Okej. Gotowi? Raz... dwa... trzy!
Obserwowaliśmy torbę, która z głośnym pluskiem zanurzyła się w wodzie, po czym opadła na dno.
— Chodźmy. — Otarłem dłonie w spodnie, po czym wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną.
— Cóż, to było łatwe. — Zachichotał Kai.
— Cieszę się, że mamy to już za sobą. Ostatnie czego potrzebujemy to, żebyśmy zostali przez to wezwani na komisariat. I tak już dużo na nas mają, nie potrzebujemy, żeby grzebali jeszcze głębiej.
Lay wjechał w kolejną ulicę i już po chwili znaleźliśmy się w domu.
— A teraz, skoro już się tym zajęliśmy. — Chan zajął miejsce na kanapie. — Przejdźmy do rzeczy. Kto mógłby to zrobić?
— Jestem pewien, że to ten sukinsyn Black. Przysięgam, że...
— To nie on. Ten dzieciak wyjechał do Ameryki tydzień temu. Nie miałby powodu, żeby to zrobić. — Yeol ściągnął usta i zwęził oczy, myśląc nad czymś.
— Pozbyliśmy się Taejina i jego grupy — zauważył Kai. — Oprócz niego, nie ma właściwie nikogo, kto chciałby z nami zadrzeć.
— Czy to jakaś chora gra umysłów? — spytał Chanyeol. — Jeśli to nikt z osób, które wymieniliśmy, to kto?
Zanim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć, mój telefon zadzwonił.
— Przysięgam na Boga Sehun; Jeśli to twój chłopak, nie odbieraj. Jeśli jest w niebezpieczeństwie i to wcale nie jest żart, to musimy się upewnić, że jest bezpieczny.
Wysunąłem telefon i spojrzałem na ekran, na którym pojawił się nieznany numer.
— To nie Luhan.
— Więc kto?
— Nie wiem. — Unosząc brwi, przejechałem kciukiem, odblokowując go. — Halo?
— Oh — powiedział ktoś po drugiej stronie. — Dostałeś mój mały prezent?
— Kto mówi? — spytałem, ściskając swoją komórkę, a mój żołądek wykręcił się nieprzyjemnie.
— Oh, jestem pewien, że dobrze wiesz — odpowiedział szorstko. — Trochę wstyd, wiesz o tym? Soyeon była piękną dziewczyną. Do dupy, że musiałem ją zabić.
— Kto. Mówi? — powtórzyłem. Ignorując mnie, chłopak kontynuował swoją wypowiedź.
— Była zadziorna... trochę przypominała twojego chłopaka. Nie chciała dać mi żadnych informacji. To twoja wina.
— Przejdź do rzeczy! — warknąłem. — Miej jaja i powiedz mi, kim jesteś!
— Pamiętaj o tym Oh, że nic takiego by się nie stało, gdybyś nie wtykał nosa w nie swoje sprawy — syknął. — Ale ty miałeś czelność przyjść i wysadzić mój dom.
— Taejin. — Kolory odpłynęły mi z twarzy, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, kto to był. Chanyeol podniósł głowę zaalarmowany i popatrzył na mnie.
— Ding, ding, ding — powiedział sarkastycznie. — Mamy zwycięzcę! Jestem zdziwiony, że nie domyśliłeś się już na początku. Czyżbyś tracił wyczucie, Oh?
— Myślałem, że jesteś martwy — syknąłem, przez zaciśnięte zęby.
— To pomyśl jeszcze raz. — Zaśmiał się. — Kiedy usłyszałem strzały, wiedziałem, że to ty. Zdążyłem uciec, zanim daliście radę mnie, chociażby dotknąć. Wiesz... Na kogoś, kto zajmuje się tym już tyle czasu, jesteś w tym do dupy.
— Zamknij się — warknąłem.
— Komuś tutaj chyba przykro, że przegrał.
— Niczego nie przegrałem — syknąłem. — W zasadzie, to dopiero początek. To, co stało się tamtej nocy to nic w porównaniu z tym, co dopiero nadchodzi.
— Może zechciałbyś się podzielić?
— Sprawię, że będziesz leżał na podłodze i błagał o przebaczenie — warknąłem, zaciskając pięści. — Upewnię się, że doświadczysz wszystkiego, przez co mnie przeciągnąłeś. Nie obchodzi mnie, że zabiłeś Soyeon, ale grożenie mojemu chłopakowi? Znowu? Przekroczyłeś linię, którą wyznaczyłem.
— Trzęsę się ze strachu. — Parsknął śmiechem.
— Wydajesz się taki pewny siebie... ale gdybyś był mądry, opuściłbyś to miasto już dawno temu. Nie bierz tego do siebie Taejin, ale jestem gotowy pozbyć się twojej żałosnej dupy raz na zawsze.
— Wytrzymałem wszystko, co dla mnie przygotowałeś, Oh. Dlaczego sądzisz, że teraz miałoby być inaczej?
— Oboje wiemy, że jeśli przychodzi co do czego, jesteś dla mnie niczym. Najwyższy czas, żebyś przekonał się, dlaczego nie było warto ze mną zadzierać. Wzięciem mojego chłopaka, zranieniem go i publicznym grożeniem mu bronią wykopałeś sobie grób. — Zacisnąłem zęby, czując, jak kłębiąca się we mnie od kilku miesięcy irytacja próbuje wyjść na zewnątrz. — Skończyłem z tym gównem. Tym razem? Załatwimy to raz na zawsze. Twarzą w twarz z tobą i naszą ekipą. Zobaczymy, kto wygra.
— Naprawdę chcesz zaryzykować swoje życie, Oh? Odnoszę wrażenie, że twój chłopak nie byłby zadowolony, widząc twoje martwe ciało.
— Jedyną osobą, która skończy martwa, jesteś ty, Taejin — odpowiedziałem.
— Dobra. Jutro. O północy to załatwimy. Wyczyść swój tron Oh, bo zasiądę na nim, kiedy tylko cię z niego zrzucę.
— Będziesz martwy, zanim zdążysz sobie na to zasłużyć. — Zaśmiałem się.
— Jeszcze się przekonamy.
— Na pewno.
— Nie zapomnij pocałować swojego chłopaka na pożegnanie, bo zanim się zorientujesz, będziesz siedział we własnym grobie, siedem stóp pod ziemią, a ja będę się nim zajmować.
Moja szczęka drgnęła.
— A najzabawniejsze jest to, że nie będziesz w stanie mnie przed tym powstrzymać. Lepiej trzymaj swojego chłopaka pod kluczem. Nie tylko ciebie obserwuję Oh, ale twojego małego gnojka również. Dobrze wygląda, mając na sobie szorty.
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, rozłączył się.
— Pieprzony skurwiel! — krzyknąłem, rzucając telefonem przez pokój, który odbił się od ściany i upadł na podłogę z głośnym hukiem. Moja twarz zaczęła robić się gorąca w furii, a moje dłonie zaczęły się pocić.
Gdyby wzrok mógł zabijać, wszyscy w tym pokoju byliby już martwi. Między nami zapadła cisza, bo chłopcy nie mieli pojęcia co powiedzieć czy zrobić.
— Co powiedział? — Chanyeol zdecydował się to przerwać.
— Zabiję go. Powalę na ziemię i będę bił, dopóki nie przestanie oddychać.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — powiedział, ale byłem zbyt rozkojarzony, żeby normalnie o tym myśleć.
— Muszę sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku — oznajmiłem nagle, zakładając kurtkę i podchodząc do rozbitego telefonu.
— U kogo?
— Luhana — odpowiedziałem, wsuwając komórkę do kieszeni.
— Zaczekaj. — Chanyeol złapał mnie za ramię. — Co on powiedział? Nie rób nic głupiego, Sehun.
— On go obserwuje. Ten dupek wie, co Lu ma na sobie. — Odsunąłem jego rękę i otworzyłem drzwi.
— Skąd do cholery wiesz, że mówił prawdę? — Yeol wyrzucił dłonie w powietrze, obserwując, jak odblokowałem samochód. — On po prostu próbuje cię zdenerwować!
— Tak? Więc odwalił dobrą robotę. — Otworzyłem drzwi od strony kierowcy. — Muszę się upewnić, że wszystko jest w porządku.
— To do niego zadzwoń! Mamy tutaj parę spraw na głowie, Oh — warknął Chan, chcąc, żebym wrócił do domu.
— To nie to samo, Chan. Muszę się przekonać na własne oczy. Nie czekajcie. Wrócę, zanim się zorientujecie. — Wślizgnąłem się do środka, zapinając pas i wjeżdżając na drogę. Uważnie wpatrując się w ulicę, mocno zacisnąłem dłonie na kierownicy.
Przez głowę przebiegało mi mnóstwo myśli. Nagle zorientowałem się, że powinienem zadzwonić do Lu i uprzedzić go, że do niego jadę. Wysunąłem telefon i wybrałem jego numer.
— Halo?
— Skarbie, jesteś w domu? — spytałem.
— Tak, dlaczego pytasz? Wszystko dobrze? Wcześniej się rozłączyłeś. Wydawało się, że...
— Wszystko w porządku. Posłuchaj. Jadę do ciebie, dobrze? — pospieszyłem go, chcąc przejść już do rzeczy.
— Co?
— Powiedziałem, że do ciebie jadę — powtórzyłem. — Otwórz okno.
— Wiesz, że możesz wejść normalnie drzwiami? — spytał, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
— Nie chcę, żeby twoi rodzice o tym wiedzieli. — Skręcając w następną ulicę, przełożyłem telefon do drugiego ucha.
— O-Okej? Kiedy będziesz?
— Teraz. — Wziąłem głęboki oddech. — Zaraz będę.
— Dobrze, otworzę okno.
— Do zobaczenia za chwilę — powiedziałem, przygryzając wnętrze policzka. — Kocham cię.
— Ja ciebie też.
Rozłączyłem się i odłożyłem telefon, łapiąc za kierownicę. Zaparkowałem kilka domów od jego i wyszedłem z auta, zamykając je za sobą na klucz. Pobiegłem w stronę jego domu, już z daleka widząc, że drabina była tam, gdzie ją ustawiłem, a Lu posłuchał mnie i zostawił okno otwarte.
Wspiąłem się po drabinie i przerzuciłem obie nogi na drugą stronę parapetu. Poczułem ścisk żołądka, widząc Luhana wychodzącego z łazienki, ubranego w T-shirt i szorty. Przełknąłem głośno ślinę, przypominając sobie to, co powiedział Taejin.
Dobrze wygląda, mając na sobie szorty.
— Hej. — Uśmiechnął się, układając włosy. Stałem tam, czując, że wszystko wokół nas znika i zostajemy tylko ja i on. Moje stopy były dosłownie przyklejone do podłogi. Zaschło mi w gardle, a mój żołądek wywrócił się boleśnie.
— Sehun? — zrobił krok w moją stronę. — Wszystko w porządku?
Nie poruszyłem się ani nie oddychałem. Jedyne, o czym mogłem myśleć to o tym, że Taejin mógł w każdej chwili się tutaj pojawić i zabrać go ode mnie. Potrząsnąłem głową. Myśl, że mógłby położyć na nim swoje łapy, doprowadzała mnie do szaleństwa. Oblizałem usta i podszedłem do niego, obejmując jego twarz dłońmi i składając na jego ustach pocałunek. Przycisnąłem go bliżej do siebie, lekko przygryzając jego dolną wargę.
— Sehunnie — sapnął, zupełnie pozbawiony oddechu. — Co ci się stało?
Potrząsnąłem głową, nie chcąc się odzywać ani słowem, po czym znów pochyliłem się w jego stronę, ale on położył dłoń na mojej klatce piersiowej, powstrzymując mnie.
— Co? — warknąłem. Lu uniósł wysoko brwi i cofnął się ode mnie.
— O co chodzi?
— O nic, Lu — westchnąłem, przebiegając dłonią po włosach. — Jestem zwyczajnie sfrustrowany, okej?
— Dlaczego?
— Bo tak! Wszystko nagle zwala mi się na głowę, a ja po prostu potrzebuję przerwy — mruknąłem, wlepiając wzrok w podłogę. Prawdopodobnie brzmiałem teraz okropnie, ale mnie to nie obchodziło. Jedyne czego chciałem to żeby to gówno w końcu dobiegło końca i żeby było już po wszystkim.
— Musisz przestać się tak bardzo stresować — szepnął, przybliżając się do mnie, a ja objąłem go ramionami w biodrach.
— Łatwiej jest powiedzieć, niż zrobić, skarbie — westchnąłem.
— Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz. — Pocałował mnie w podbródek i spojrzał na mnie. — Wiem, że coś cię męczy. Możesz mi powiedzieć, o co chodzi.
Oblizałem usta, zastanawiając się, czy powinienem powiedzieć o Taejinie, ale ostatecznie zdecydowałem, że to nie najlepszy pomysł. I tak miał dużo na głowie. Nie chciałem go dodatkowo martwić. Potrząsnąłem głową i pocałowałem go, zanim się odsunąłem.
— To nic, skarbie. Po prostu jestem zmęczony, to wszystko — mruknąłem.
— Okej. — Uśmiechnął się lekko. — W takim razie, dlaczego nie odpoczniesz? — wskazał na swoje łóżko. Złapałem go za rękę i pociągnąłem w jego stronę. Niższy położył głowę na mojej klatce piersiowej, a ja objąłem go ramionami.
Komfortowa cisza zapadła wokół nas i żadne z nas nie miało zamiaru jej przerwać. Lu odetchnął głęboko, rysując palcem kółka na wnętrzu mojej lewej dłoni. Obserwowałem go, przypatrując się jego naturalnie zaróżowionym policzkom. Był piękny, nawet jeśli ubrany był w zwyczajny T-shirt i szorty. Był naturalnie ładny.
— Jesteś piękny, wiesz o tym, prawda? — mruknąłem mu do ucha. Uśmiech pojawił się na jego ustach, zanim schował twarz w moich ramionach. Zaśmiałem się, unosząc kciukiem jego podbródek. — Zawsze się wstydzisz, kiedy mówię ci jakiś komplement.
— To dlatego, że ty... To ty.
— Powinieneś być już do tego przyzwyczajony. — Przejechałem palcem po jego twarzy i wzdłuż szyi, po czym pochyliłem się, żeby go pocałować. Oddając pocałunek, Lu wplótł rękę w moje włosy, lekko przygryzając moją wargę.
— Cholera, Luhannie — warknąłem, przyciągając go bliżej do siebie. Chciałem, żeby pomógł mi zapomnieć o Taejinie. Pragnąłem, żeby czuł się lepiej. Łapiąc za koniec jego koszulki, przeciągnąłem mu ją przez głowę i złączyłem nasze usta.
— Kocham cię — mruknąłem.
— Ja ciebie też — szepnął, przyciągając mnie do siebie. Zanim się zorientowaliśmy, zostaliśmy zupełnie pozbawieni ubrań, oddzieleni od siebie jedynie cienką warstwą materiału.
— Gdzie są twoi rodzice? — szepnąłem, składając pocałunek w miejscu pod jego uchem.
— Śpią. — Wziął głęboki oddech, obejmując mnie, a ja chciałem pokazać mu, jak bardzo go kocham.
***
Słyszałem delikatny oddech Lu, kiedy ostrożnie bawiłem się jego włosami. Jego nagie ciało było przyciśnięte do mojego, a nasze nogi były splecione razem. Wziąłem głęboki oddech, przypominając sobie kilka ostatnich nocy. Wszystko wydawało się jedną, wielką plamą. Mój mózg nie był w stanie przetrawić informacji, że moje życie stało się nigdy niekończącą się operą mydlaną.
Blondyn wtulił się we mnie, a ja nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu, obserwując, jak spał. Wyglądał tak spokojnie, przez co jeszcze bardziej zabolało mnie to, co miało się wydarzyć jutro.
Sama myśl, że miałem zostawić go samego w domu i rozprawić się z Taejinem sprawiała, że mój żołądek nieprzyjemnie się zaciskał. Niemówienie mu o tym nie wydawało się dobre, ale w głębi serca wiedziałem, że nie mogłem mu tego powiedzieć. Jeśli bym to zrobił, Lu jedynie martwiłby się i zastanawiał, czy wszystko ze mną w porządku.
Nie chciałem, żeby się o mnie martwił. I tak już miał za dużo na głowie.
Obserwując, jak śpi i jak jego klatka piersiowa powoli porusza się w dół i w górę pomyślałem, jak daleko zaszliśmy jako para.
Słowo „para" sprawiało, że chciało mi się śmiać. Kto by pomyślał, że ja, Oh Sehun, znów będę w związku? Na pewno nie ja. Nie mogłem jednak narzekać. Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdyby nie zjawił się w moim życiu, tamtego dnia na imprezie.
To zabawne. Wciąż pamiętam, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem.
 Nieźle, skarbie. Szacunek za to, że tak szybko ci się to udało. Zazwyczaj inni nie wiedzą, jak to zrobić. Jestem pod wrażeniem.
Byłem zaintrygowany sposobem, w jaki odznaczał się od innych. Ale zaczynało to słabnąć, kiedy wziąłem go ze sobą po tym, jak widział mnie z Lee. Prawdę mówiąc, nie mogłem go znieść. Doprowadzał mnie do szaleństwa tak bardzo, że byłem w stanie go udusić.
Tamtej nocy nie byłem w najlepszym humorze.
— Zamierzasz mi odpowiedzieć, czy ignorować jak idiotę?  syknąłem.
Nie obchodziło go jednak to, co miałem do powiedzenia. Zawsze miał swoje zdanie.
— Dlaczego cię to obchodzi? — odpowiedziałem. — Nie jesteś moim pieprzonym ojcem.
— Cóż, ale obchodzi i nic z tym nie możesz zrobić, więc zwyczajnie się z tym pogódź.
— Wciąż jesteś zły za to, co powiedziałem wcześniej?
— Nie, przeszło mi już wieki temu.
— Więc chodź tu i połóż się koło mnie — mruknąłem. Chłopak przygryzł wnętrze policzka i powoli podszedł do łóżka, kładąc się daleko ode mnie. — Nie gryzę — mruknąłem, obejmując go ramieniem i przyciągając do siebie. — Jest mi przykro, wiesz?
— Wiem — westchnął.
Czy chciałem to przyznać, czy nie...
— Co robisz? — Lay przybił ze mną piątkę, po czym usiadł na skraju łóżka.
— Obmyślam plan.
— Albo o nim myślisz — mruknął. Popatrzyłem na niego i zauważyłem uśmiech na jego twarzy.
— O czym ty mówisz?
— Dokładnie wiesz, o czym mówię. Reszta może być ślepa, ale ja nie jestem. Widzę wszystko, Oh.
— O czym ty do cholery mówisz, Zhang?
— O chłopaku.
— Co z nim nie tak? — odwróciłem wzrok.
— Oh, więc teraz dokładnie wiesz, o kim mówię?
— Nie — odpowiedziałem. — To może być ktokolwiek, nie?
— Tak, ale tylko jeden chłopak przyszedł ci na myśl, kiedy o tym powiedziałem, prawda?
— Kto? Masz na myśli Kaia?
— Ty i ja oboje wiemy, że nie chodzi mi o Kaia. Mówię o Luhanie.
— Co z tym gnojkiem? — odparłem.
— Lubisz go.
Zaśmiałem się.
— Nie lubię nikogo, Zhang, wiesz o tym. — Potrząsnąłem głową. — Nie bądź kutasem, stary.
— Nie graj głupiego „stary". Możesz pomieścić w sobie tylko trochę nienawiści, a Lu na pewno nie jest jej częścią. Ufasz mu.
— Nie ufam nikomu oprócz was. Nie ufam nawet własnej rodzinie.
— To osobna sprawa.
— Raczej nie.
— Nieważne. To, co mam na myśli, to, że Han coś dla ciebie znaczy.
— Nie — odpowiedziałem, chcąc, żeby w końcu się zamknął.
— Dlatego, zamiast przyjść tutaj albo do nas, wolałeś pójść do Luhana? — sarkazm przemawiał przez niego w każdym słowie. — Zrozum to. Ufasz mu. A fakt, że nie powiedział o tym policji, jeszcze bardziej cię do niego przyciąga.
Nie odzywałem się ani słowem, słuchając tego, co miał do powiedzenia.
Zależało mi na nim. Zawsze było coś, co ciągnęło mnie do niego i nie pozwoliło mi pozwolić mu odejść.
Po kilku sekundach blondyn postanowił przerwać ciszę.
— Czego ode mnie chcesz?
— O co ci chodzi? — odwróciłem się do niego.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. — Podszedł do mnie. — Najpierw chcesz mnie zabić, potem mnie ratujesz, a kiedy się kłócimy, zaczynasz mnie wyzywać. Potem przepraszasz. Tak się dzieje cały czas w kółko. A teraz to? Nie rozumiem tego. Coś chyba jest z tobą nie tak. Czego ode mnie chcesz? Co sprawi, że będziesz szczęśliwy? Huh? Chcesz, żebym odszedł? Żebym zostawił cię w spokoju?
— Nie — szepnąłem.
— Więc czego chcesz? Chcesz, żebym został?
— Nie.
— Więc o co chodzi? — spytał. Mój rozum mówił mi coś innego, a moje serce coś innego. Wziąłem głęboki oddech.
— Wiesz, czego chcę? — spytałem głośno. Chłopak nie odezwał się ani słowem, wpatrując się we mnie. Objąłem go ramionami.
— Chcę ciebie — szepnąłem, po czym złączyłem nasze usta.
Kochałem go. Ale nie miałem jaj, żeby to przyznać. Kiedy Taejin go zabrał  wszystko w mojej głowie kliknęło. Nie mogłem bez niego żyć.
Kiedy położę ręce na tym sukinsynie, zabiję go. Sprawię, że pożałuje, że kiedykolwiek ze mną zadarł.
Zaciskając dłonie na kierownicy, kontynuowałem jazdę. Kiedy skręciłem w jedną z ulic, moje serce zaczęło bić dwa razy szybciej. Co, jeśli Taejin go skrzywdził? Co, jeśli go dotknął?
— Uspokój się stary — syknął Lay. — Musisz być skupiony, nie możesz sobie pozwalać na takie rozproszenie, bo to cię dekoncentruje.
— Jak do cholery mam się uspokoić, jeśli nie wiem, co on mu zrobił? Oni mogli go już zabić! — krzyknąłem.
I kiedy słyszałem, jak płakał tamtej nocy pod prysznicem, wiedziałem, że będę musiał go chronić.
Uniosłem brwi, widząc Lu wychodzącego z łazienki.
— Chodź tutaj — szepnąłem. Usiadłem na skraju łóżka, obejmując go rękoma w pasie i przyciągając do siebie. — Wszystko w porządku? — szepnąłem, a chłopak skinął głową.
— Nie okłamuj mnie — mruknąłem, patrząc mu w oczy.
— Wszystko dobrze.
Pokiwałem głową.
— Coś cię boli?
— Tak — mruknął. Pochyliłem się i przycisnąłem opuszki palców do jego ran na policzku i wzdłuż szyi. Skrzywił się.
— Przepraszam — szepnąłem.
— Nie masz za co.
— Popełniłem błąd.
— Oboje popełniliśmy błąd, Sehun.
— Powinienem powiedzieć ci prawdę o Lii.
— A ja nie powinienem wsiadać do tego auta. — Wzruszył ramionami. — Nie możemy zmienić tego, co się już stało.
— Żałuję, że nie udało mi się uratować cię wcześniej.
— Nawet gdybyś to zrobił, to wiesz, że Taejin znalazłby inny sposób, żeby mnie zranić — mruknął.
— On nigdy więcej cię nie zrani, rozumiesz mnie? — spytałem, a chłopak skinął głową. — Dobrze, bo od tego czasu, nie mam zamiaru spuścić z siebie wzroku. — Zaśmiałem się lekko.
— Czy to obietnica?
— Oh. Obietnica. Tak — powiedziałem. Lu potrząsnął głową, rumieniąc się.
Wtedy przełamałem się, żeby powiedzieć co do niego czuję.
Lu pochylił się, złączając nasze usta, zanim wypowiedział trzy słowa, których nigdy nie oczekiwałem od niego usłyszeć.
— Kocham cię — mruknął. Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami.
— Ja... um... Przepraszam... Nie chciałem... — Zaczął, ale przerwałem mu, składając na jego ustach pocałunek. Odsunąłem się i uśmiechnąłem.
— Ja ciebie też kocham. Bardzo.
Od tej pory mieliśmy swoje wzloty i upadki.
— Jaki jest twój problem?!
— Ty! — krzyknąłem, powodując, że kilka osób się odwróciło. — Ty jesteś moim problemem — syknąłem.
— Więc zostaw mnie w spokoju.
— Nie.
— Musisz nauczyć się kontroli nad sobą.
— A ty musisz nauczyć się szacunku do innych.
— Przejdź do rzeczy, Sehun.
— Jesteś idiotą.
— A ty dupkiem.
— Wolę być dupkiem niż dziwką.
— Oh... Więc teraz jestem dziwką? A chciałeś rozmawiać o szacunku. — Zaśmiał się z sarkazmem, potrząsając głową. — Jesteś niewiarygodny.
***
— Sehun — powiedział Lu, dźgając mnie łokciem. — Twoja mama jest w kuchni.
— Więc?
— Więc... Nie czuję się komfortowo, kiedy jesteś do mnie przyklejony. To się nazywa przestrzeń osobista. — Odsunął mnie.
— Dlaczego zachowujesz się teraz jak suka? — spytałem, a Luhan zastygł w miejscu. — Tylko żartowałem.
— Nie ważne, Sehun. Po prostu idź, dokończ oglądanie, dobra?
Westchnąłem, opuszczając ramiona.
— Dobra. Chodź, Jiwon. — Wskazałem dłonią wyjście.
***
— Jak to jest być w związku z tym tutaj? — spytał Kai, wskazując na mnie.
— Okej... Tak myślę.
— Okej? Tylko okej? Więc zakładam, że każdy raz, kiedy cię zadowalałem, też był tylko okej? — powiedziałem, a Lu praktycznie zakrztusił się śliną.
— Sehun! — syknął, uderzając mnie w klatkę piersiową. Chanyeol praktycznie upuścił talerz z hamburgerami, który właśnie przygotował.
— Co?
Luhan zacisnął szczękę i potrząsnął głową.
— Jesteś dupkiem.
— Kochasz mnie. — Uśmiechnąłem się.
— Nie. — Znów potrząsnął głową, podnosząc się. — Wcale nie.
— Skarbie...
— Odpuść sobie. — Uniósł dłoń. Odwrócił się gotowy do wyjścia, ale złapałem go za rękę, przyciągając do siebie.
— Przepraszam — mruknąłem mu do ucha, lekko go całując.
— Odsuń się, Sehun — ostrzegł.
— Przestań. Han. Nie zachowuj się tak.
— Powiedziałem, odsuń się. Teraz — mruknął. Westchnąłem i puściłem go, robiąc krok w tył.
— Dziękuję — powiedział Lu, wychodząc na zewnątrz.
Ale mimo tego zawsze znaleźliśmy sposób, żeby sobie wybaczyć.
— Lulu? Wciąż jesteś na mnie zły?
— Ty mi powiedz — mruknął. — Przed chwilą powiedziałeś wszystkim, że mnie „zadowalałeś". Wiesz, jak żenujące to było?
— Nie myślałem, okej? Zapomniałem, że uległa strona się z tym kryję.
— Jak do cholery mogłeś zapomnieć?
— Nie wiem, okej? Po prostu żartowałem. Powinienem pomyśleć dwa razy, zanim otworzyłem usta.
— Nie, musisz się po prostu nauczyć używać mózgu.
Nie chcąc się dłużej kłócić, pokiwałem głową.
— Masz rację.
— To znaczy... To cię nie zabije a... Czekaj. Co powiedziałeś? — spojrzał na mnie.
— Powiedziałem... — Podszedłem do niego. — Że masz rację. Powinienem chociaż raz użyć mózgu.
— Jaki jest haczyk? — Luhan zwęził oczy, patrząc na mnie.
— Haczyk, jaki haczyk?
— Nie wiem. Tak zwyczajnie się ze mną zgodziłeś. To się zazwyczaj nie dzieje.
— Cóż. Chyba jestem już zwyczajnie zmęczony kłótniami z tobą. — Złapałem go za rękę i posadziłem sobie na kolanach. — Prawie cię straciłem. Nie chcę tracić czasu na sprzeczkach z tobą.
— Ja też nie.
— Więc uwierz mi, kiedy mówię, że mi przykro.
— To nie to, że ci nie wierzę. Po prostu nie lubię, jak się tak zachowujesz. To psuje cały humor — powiedział. Pochylając się, przycisnąłem swoje usta do jego.
Nie ważne jak bardzo próbowałem go od siebie odsunąć...
— Sehun... — mruknął Luhan. — Proszę cię... Możemy to zrobić.
— Przestań. To koniec, Lu.
— Proszę... Sehun. — Złapał mnie za rękę. — Nie rób tego, proszę.
Odsunąłem się od niego, potrząsając głową i odwróciłem się, zwyczajnie odchodząc.
— Sehun! Proszę! Kocham cię!
Wsunąłem ręce w kieszenie, patrząc prosto przed siebie.
— Sehunnie! — krzyknął za mną. — Kocham cię!
Nie odwróciłem się ani na chwilę.
Zawsze znaleźliśmy do siebie powrotną drogę.
— Kocham cię — szepnął.
— Luhan... Nie rób tego.
— Powiedz to — mruknął, przygryzając wargę. Zamknąłem usta i wziąłem głęboki oddech.
— Ja... Ja... Też cię kocham — szepnąłem, a chłopak uśmiechnął się lekko, stając na moich palcach i złączając nasze usta. Obejmując moją twarz dłońmi, przyciągnął mnie bliżej, a ja objąłem go ramionami w pasie.
Przebiegając dłonią po moich włosach, Luhan lekko pociągnął za ich końce, przez co jęknąłem. Odsunąłem się, złączając nasze czoła i biorąc głęboki oddech.
— Nie powinniśmy tego robić — szepnąłem.
— Nie miałeś nic przeciwko wcześniej, zanim się odsunąłeś. — Uśmiechnął się.
— Kocham cię. Wiesz o tym, prawda?
— Ja ciebie też. — Przygryzł wargę. — Nie ważne co się stanie, zawsze będę.  
***
Luhan owinął ramię wokół mojego biodra, przyciskając twarz do mojej klatki piersiowej. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, patrząc na niego.
— On zapłaci za to, co ci zrobił — mruknąłem do niego. — Upewnię się, że poczuje wszystko to, co ci zrobił.
Złożyłem pocałunek na czubku jego głowy i oparłem na niej podbródek, wzdychając.
— Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stanie.
Spojrzałem na zegarek, widząc, że dochodzi północ. Westchnąłem, odsuwając się z uścisku Luhana, wiedząc, że będę musiał go teraz zostawić. Przykryłem go szczelnie kocem i pocałowałem w czoło.
— Kocham cię — szepnąłem, ostrożnie podchodząc w stronę okna. Jeszcze raz spojrzałem na Lu, po czym wyszedłem na zewnątrz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz