Sehun
— Co do kurwy nędzy znaczy, że on wie?! — wrzasnął Chanyeol, wstając z kanapy w dużym pokoju. Wywracając oczami, wzruszyłem ramionami. Szczerze mówiąc, żałowałem powiedzenia czegokolwiek temu debilowi. Powinienem nie wspominać o Luhanie ani o tym, jak mnie opatrzył.
Podchodząc do drzwi frontowych, zapukałem w nie, wiedząc, że chłopaki są w środku, ponieważ ich samochody stały na zewnątrz. Trzymając się za bok, wziąłem głęboki oddech, licząc do dziesięciu, żeby się uspokoić, czekając, aż któryś z nich otworzy te pieprzone wrota. Wreszcie, gdy już się to stało, zobaczyłem Chana.
O kurwa. Nadchodzi pierdolone przesłuchanie.
— Co do kurwy nędzy ci się stało? — spojrzał na mnie z zaciekawieniem w oczach. Nie był zbyt zaskoczony. Byliśmy przyzwyczajeni do takich rzeczy.
— Taejin — wymamrotałem, przechodząc obok niego i wchodząc do dużego pokoju, zobaczyłem chłopaków oglądających telewizję. Wszyscy odwrócili głowy, by na mnie spojrzeć.
— Co do cholery ma znaczyć Taejin? — Yeol zamknął drzwi, podchodząc do mnie. Siadłem w fotelu, przesuwając dłonią po swojej twarzy, po czym mocno ją potarłem. Ci ludzie naprawdę wiedzieli, jak mnie zdenerwować.
— Pamiętasz, kiedy wysłałeś mnie, żebym zajął się kilkoma sprawami?
— Cóż, wszedłem na terytorium DOD's i był tam Taejin. Przyszedł, zaczął coś pierdolić i zadał kilka ciosów. Oddałem mu, a wtedy zachował się jak cipa, którą jest, wyjął nóż i mnie nim dźgnął. Jego znajomi przyszli, odciągnęli go i powiedzieli, że mają coś do roboty, po czym odeszli. — Robiłem się coraz bardziej wkurwiony, gdy przypominałem sobie wydarzenia z tej nocy, a mój bok zaczął boleć od gotującej się we mnie krwi.
— Chcesz mi powiedzieć, że Taejin bez powodu do ciebie podszedł i cię dźgnął? — Chanyeol, siedzący z chłopakami na kanapie, spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Tak.
— To nie ma sensu. Coś musiało się stać, żeby zaczął się z tobą pieprzyć.
— Cóż, wpadłem na niego w restauracji.
— W restauracji? — Yeol zmarszczył brwi, chcąc, żebym kontynuował.
— Poszedłem z Luhanem na lunch i...
— Ty i Luhan? — podniósł brew. — Kto to?
— Chłopak, który był u nas noc wcześniej — mruknąłem, patrząc mu w oczy.
— Czy ty jesteś nienormalny Oh? — warknął Chan. — Poszedłeś z nim na lunch?
— Boże, nie o to chodzi. Rzecz w tym, że Taejin do mnie podszedł i zaczął się pruć. On jest wkurwiony od kilku dni, gdy wszyscy do niego przyszliśmy — syknąłem, przygryzając wnętrze policzka.
Chanyeol na chwilę się zatrzymał, wracając myślami do tamtego momentu. Kiwając głową, zrozumiał, o czym mówiłem. Gnojek, którego zabiłem na imprezie, nie był jedynym, którym trzeba było się zająć. Taejin też był problemem.
— Jak się obandażowałeś? — spytał, uświadamiając sobie, że mój bok był zakryty.
— Luhan to zrobił. — Yeol się zaśmiał.
— Będziesz teraz do niego przychodził z każdą sprawą, Oh? — warknął. — Co się stało z nim niemającym z nami nic wspólnego? On wie za dużo!
— On już wie, co robimy! — odszczeknąłem, zaczynając być sfrustrowany. — Kurwa, on tam był, gdy Taejin zaczął się ze mną kłócić w restauracji.
— Nie wzruszaj na mnie ramionami. To poważne. Najpierw widzi, jak zabijasz tego idiotę w lesie, potem pozwalasz mu wrócić do domu, a gdy wszystko zaczęło wracać do normalności, zabierasz go do restauracji, po czym idziesz do jego domu, gdy zostajesz dźgnięty nożem?! — warknął starszy, potrząsając głową i przesuwając dłonią po swoich włosach.
— To nie jest taka wielka sprawa. Poza tym nie jest na tyle głupi, żeby iść na policję. Wie, że gdyby to zrobił, zabiłbym go. Wy wszyscy też to wiecie. — Wstałem. — Wszystko by wybuchło. Poza tym to nie on jest pierdolonym problemem. Taejin jest. Więc, zamiast wytykać wszystko temu chujowi, może skupilibyśmy się z powrotem na myśleniu jak odpłacić się temu gnojkowi za dotknięcie mnie? — syknąłem, zaczynając coraz bardziej się denerwować.
Ta cała sytuacja nie miała nic wspólnego z Luhanem. Był tam, gdy nie miałem siły iść dalej. Jego mieszkanie było najbliżej. Zamiast wykrwawić się na śmierć, wolałem pójść do niego. Yeol wydawał się uspokajać, gdy myślał nad tym, co powiedziałem.
— Masz rację. — Pokiwał głową.
— Oczywiście, że mam rację, idioto — warknąłem.
— Nie zaczynaj ze mną...
— Albo co? — syknąłem, przysuwając się bliżej. Nie stracił gruntu pod nogami, ale miał na twarzy wypisane, że nie chce dalej w to brnąć. Wie, że bym wygrał, co jest zabawne, bo jestem ranny. Stałem tuż przy nim, dopóki nie wyrosły mu jaja i nie odsunął się ode mnie. Triumfalnie się uśmiechnąłem.
— Jak masz zamiar się na nim odegrać? Nie możemy jasno pokazać, że to my, bo wplączą w to policję, a ja nie mam czasu na więzienie. Raz był wystarczający. — Chen wrzucił sobie do ust winogrono. Potrząsnąłem głową z jego idiotyzmu.
— Sprawimy, że to będzie oczywiste. Taejin będzie wiedział, że to my go zaatakowaliśmy. Nie możemy tylko zostawić żadnych dowodów, żeby policja nie miała się do czego przyczepić. — Podrapałem się po karku. — Musimy jedynie wymyślić plan, który będzie przekazywał jasną wiadomość.
— Myślałem o rozstrzelaniu ich kryjówki, ale to tylko ja. — Kai wzruszył ramionami. To on zawsze wywoływał kłótnie. Ale z drugiej strony...
— To nie jest zły pomysł. — Łobuzersko się uśmiechnąłem. — Chuj chce grać ostro? Damy mu to, a jaki jest lepszy sposób, niż rozstrzelanie ich? — oblizałem usta, uśmiechając się od ucha do ucha. — Pokażmy mu, jak potrafimy to rozegrać.
***
Po kąpieli usadowiłem się na łóżku, wpatrując się w sufit z rękoma pod głową. Nawet nie zauważyłem, gdy ktoś wszedł do pokoju, dopóki nie usłyszałem zamykanych drzwi. Patrząc w tamtym kierunku, zobaczyłem podchodzącego do mnie Laya.
— Co tam? — kiwnąłem w jego kierunku. Chłopak odwzajemnił gest, przybijając ze mną żółwika, po czym siadł na skraju łóżka.
— Co robisz?
— Myślę, staram się wymyślić plan — powiedziałem szybko, zbyt szybko...
— Lub myślisz o nim — odpowiedział. Odwróciłem głowę w jego kierunku i zobaczyłem jego chytry uśmiech.
— O czym ty mówisz?
— Dobrze wiesz, o czym mówię. Reszta może być ślepa, ale ja nie jestem. Mogę przejrzeć cię na wylot, Oh.
— O czym ty pierdolisz, Zhang? — syknąłem, skupiając na nim całą uwagę.
— O tym chłopaku.
— Co z nim? — odwróciłem wzrok.
— Oh, więc nagle wiesz, o kim mówię? — mogłem usłyszeć rozbawienie w jego głosie. Mentalnie warknąłem.
— Nie — odpowiedziałem. — Może ci chodzić o każdego, prawda?
— Pewnie, ale gdy to powiedziałem, do głowy przyszła ci tylko jedna osoba, czyż nie? — długo się we mnie wpatrywał.
— Kto? Masz na myśli Taejina? — spojrzałem mu w oczy.
— Oboje wiemy, że nie mówię o pieprzonym Taejinie — przerwał. — Chodzi mi o Luhana.
— Co z tym gnojkiem? — warknąłem.
— Lubisz go — powiedział, na co się zaśmiałem.
— Nie lubię nikogo, Yixing. Wiesz o tym. — Pokręciłem głową. — Nie bądź chujem.
— Nie zachowuj się jak idiota. Masz w sobie tylko określoną ilość nienawiści i żadna jej część nie przypada Luhanowi. — Odwrócił się, by mieć na mnie lepszy widok. — Ufasz mu.
— Nie ufam nikomu oprócz was. Nie ufam nawet własnej rodzinie. — Kpiąco się zaśmiałem.
— To inna historia. — Wskazał na mnie palcem.
— Nie do końca. — Odwróciłem wzrok.
— Cokolwiek. Mówię tylko, że Luhan kimś dla ciebie jest.
— Nie, nie jest — powiedziałem monotonnie, chcąc, żeby się już zamknął.
— Właśnie dlatego, zamiast przyjść tu lub w jakiekolwiek inne miejsce i zadzwonić do nas, poszedłeś do jego domu? Albo dlatego się z nim umówiłeś? — sarkazm był słyszalny w każdym jego słowie. — Przyznaj, chłopie, ufasz mu, a to, że nie powiedział o niczym policji, dodatkowo cię pcha w jego stronę.
— Słuchaj, mówię tylko, że... już czas, żebyś pozwolił komuś się do ciebie zbliżyć. — Wstał i skierował się w stronę drzwi. — Przemyśl to. — Otworzył je, chcąc wyjść, gdy coś przyszło mi do głowy.
— Hej, Lay? — zapytałem, a chłopak zatrzymał się, zerkając na mnie.
— Co?
— Soyeon tu jest? — przyjaciel przez chwilę nic nie mówił, po czym wreszcie przytaknął.
— Ta, jest w swoim pokoju — mruknął, a ja nic nie odpowiedziałem. Nie mogłem zatrzymać jego słów krążących mi po głowie.
„Lubisz go"
Te słowa na okrągło rozbrzmiewały mi w głowie, aż wreszcie wżarły mi się w mózg.
Nie lubiłem Luhana. Nie mogłem. Cholera, on kurewsko mnie denerwuje. Przez połowę czasu, gdy jest obok, mam ochotę kopnąć go w twarz, po czym nazwać ten dzień udanym.
Z drugiej strony jest jego zrozumienie i brak oskarżeń... uczucie, gdy jego usta stykają się z moimi... to jak narkotyk. Ma ciało, za które można zabić i jest cholernie seksowny. Jest też irytujący, nie potrafi się zamknąć i wypowiada tysiąc słów na sekundę. Nie ma wyłącznika, jest denerwujący i zadaje mnóstwo pytań. Siedzi mi na głowie i nie można się go pozbyć.
Ale jego oczy...
Warcząc, przejechałem dłonią po włosach, ciągnąc za końce. Zaczynałem być sfrustrowany i poczułem, jak irytacja rozsadza mnie od środka. Wstając z łóżka, wyszedłem ze swojego pokoju, kierując się w dół korytarza zbyt znanego moim oczom. Gwałtownie otwierając drzwi, po czym je zatrzaskując, przyciągnąłem uwagę jedynej osoby w środku.
— Co do cholery? — Soyeon się odwróciła. — Sehun? Co ty tu robisz? — warknęła. Nic nie powiedziałem. Zamiast tego, podszedłem do niej i brutalnie wpiłem się w jej wargi. Zanim się zorientowałem, oboje leżeliśmy na łóżku, zrywając z siebie ubrania.
Jeśli to był jedyny sposób na pozbycie się tego głupiego gnojka i słów Laya z mojej głowy, byłem skłonny się poświęcić.
O kurwa. Nadchodzi pierdolone przesłuchanie.
— Co do kurwy nędzy ci się stało? — spojrzał na mnie z zaciekawieniem w oczach. Nie był zbyt zaskoczony. Byliśmy przyzwyczajeni do takich rzeczy.
— Taejin — wymamrotałem, przechodząc obok niego i wchodząc do dużego pokoju, zobaczyłem chłopaków oglądających telewizję. Wszyscy odwrócili głowy, by na mnie spojrzeć.
— Co do cholery ma znaczyć Taejin? — Yeol zamknął drzwi, podchodząc do mnie. Siadłem w fotelu, przesuwając dłonią po swojej twarzy, po czym mocno ją potarłem. Ci ludzie naprawdę wiedzieli, jak mnie zdenerwować.
— Pamiętasz, kiedy wysłałeś mnie, żebym zajął się kilkoma sprawami?
— Cóż, wszedłem na terytorium DOD's i był tam Taejin. Przyszedł, zaczął coś pierdolić i zadał kilka ciosów. Oddałem mu, a wtedy zachował się jak cipa, którą jest, wyjął nóż i mnie nim dźgnął. Jego znajomi przyszli, odciągnęli go i powiedzieli, że mają coś do roboty, po czym odeszli. — Robiłem się coraz bardziej wkurwiony, gdy przypominałem sobie wydarzenia z tej nocy, a mój bok zaczął boleć od gotującej się we mnie krwi.
— Chcesz mi powiedzieć, że Taejin bez powodu do ciebie podszedł i cię dźgnął? — Chanyeol, siedzący z chłopakami na kanapie, spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Tak.
— To nie ma sensu. Coś musiało się stać, żeby zaczął się z tobą pieprzyć.
— Cóż, wpadłem na niego w restauracji.
— W restauracji? — Yeol zmarszczył brwi, chcąc, żebym kontynuował.
— Poszedłem z Luhanem na lunch i...
— Ty i Luhan? — podniósł brew. — Kto to?
— Chłopak, który był u nas noc wcześniej — mruknąłem, patrząc mu w oczy.
— Czy ty jesteś nienormalny Oh? — warknął Chan. — Poszedłeś z nim na lunch?
— Boże, nie o to chodzi. Rzecz w tym, że Taejin do mnie podszedł i zaczął się pruć. On jest wkurwiony od kilku dni, gdy wszyscy do niego przyszliśmy — syknąłem, przygryzając wnętrze policzka.
Chanyeol na chwilę się zatrzymał, wracając myślami do tamtego momentu. Kiwając głową, zrozumiał, o czym mówiłem. Gnojek, którego zabiłem na imprezie, nie był jedynym, którym trzeba było się zająć. Taejin też był problemem.
— Jak się obandażowałeś? — spytał, uświadamiając sobie, że mój bok był zakryty.
— Luhan to zrobił. — Yeol się zaśmiał.
— Będziesz teraz do niego przychodził z każdą sprawą, Oh? — warknął. — Co się stało z nim niemającym z nami nic wspólnego? On wie za dużo!
— On już wie, co robimy! — odszczeknąłem, zaczynając być sfrustrowany. — Kurwa, on tam był, gdy Taejin zaczął się ze mną kłócić w restauracji.
— Nie wzruszaj na mnie ramionami. To poważne. Najpierw widzi, jak zabijasz tego idiotę w lesie, potem pozwalasz mu wrócić do domu, a gdy wszystko zaczęło wracać do normalności, zabierasz go do restauracji, po czym idziesz do jego domu, gdy zostajesz dźgnięty nożem?! — warknął starszy, potrząsając głową i przesuwając dłonią po swoich włosach.
— To nie jest taka wielka sprawa. Poza tym nie jest na tyle głupi, żeby iść na policję. Wie, że gdyby to zrobił, zabiłbym go. Wy wszyscy też to wiecie. — Wstałem. — Wszystko by wybuchło. Poza tym to nie on jest pierdolonym problemem. Taejin jest. Więc, zamiast wytykać wszystko temu chujowi, może skupilibyśmy się z powrotem na myśleniu jak odpłacić się temu gnojkowi za dotknięcie mnie? — syknąłem, zaczynając coraz bardziej się denerwować.
Ta cała sytuacja nie miała nic wspólnego z Luhanem. Był tam, gdy nie miałem siły iść dalej. Jego mieszkanie było najbliżej. Zamiast wykrwawić się na śmierć, wolałem pójść do niego. Yeol wydawał się uspokajać, gdy myślał nad tym, co powiedziałem.
— Masz rację. — Pokiwał głową.
— Oczywiście, że mam rację, idioto — warknąłem.
— Nie zaczynaj ze mną...
— Albo co? — syknąłem, przysuwając się bliżej. Nie stracił gruntu pod nogami, ale miał na twarzy wypisane, że nie chce dalej w to brnąć. Wie, że bym wygrał, co jest zabawne, bo jestem ranny. Stałem tuż przy nim, dopóki nie wyrosły mu jaja i nie odsunął się ode mnie. Triumfalnie się uśmiechnąłem.
— Jak masz zamiar się na nim odegrać? Nie możemy jasno pokazać, że to my, bo wplączą w to policję, a ja nie mam czasu na więzienie. Raz był wystarczający. — Chen wrzucił sobie do ust winogrono. Potrząsnąłem głową z jego idiotyzmu.
— Sprawimy, że to będzie oczywiste. Taejin będzie wiedział, że to my go zaatakowaliśmy. Nie możemy tylko zostawić żadnych dowodów, żeby policja nie miała się do czego przyczepić. — Podrapałem się po karku. — Musimy jedynie wymyślić plan, który będzie przekazywał jasną wiadomość.
— Myślałem o rozstrzelaniu ich kryjówki, ale to tylko ja. — Kai wzruszył ramionami. To on zawsze wywoływał kłótnie. Ale z drugiej strony...
— To nie jest zły pomysł. — Łobuzersko się uśmiechnąłem. — Chuj chce grać ostro? Damy mu to, a jaki jest lepszy sposób, niż rozstrzelanie ich? — oblizałem usta, uśmiechając się od ucha do ucha. — Pokażmy mu, jak potrafimy to rozegrać.
***
Po kąpieli usadowiłem się na łóżku, wpatrując się w sufit z rękoma pod głową. Nawet nie zauważyłem, gdy ktoś wszedł do pokoju, dopóki nie usłyszałem zamykanych drzwi. Patrząc w tamtym kierunku, zobaczyłem podchodzącego do mnie Laya.
— Co tam? — kiwnąłem w jego kierunku. Chłopak odwzajemnił gest, przybijając ze mną żółwika, po czym siadł na skraju łóżka.
— Co robisz?
— Myślę, staram się wymyślić plan — powiedziałem szybko, zbyt szybko...
— Lub myślisz o nim — odpowiedział. Odwróciłem głowę w jego kierunku i zobaczyłem jego chytry uśmiech.
— O czym ty mówisz?
— Dobrze wiesz, o czym mówię. Reszta może być ślepa, ale ja nie jestem. Mogę przejrzeć cię na wylot, Oh.
— O czym ty pierdolisz, Zhang? — syknąłem, skupiając na nim całą uwagę.
— O tym chłopaku.
— Co z nim? — odwróciłem wzrok.
— Oh, więc nagle wiesz, o kim mówię? — mogłem usłyszeć rozbawienie w jego głosie. Mentalnie warknąłem.
— Nie — odpowiedziałem. — Może ci chodzić o każdego, prawda?
— Pewnie, ale gdy to powiedziałem, do głowy przyszła ci tylko jedna osoba, czyż nie? — długo się we mnie wpatrywał.
— Kto? Masz na myśli Taejina? — spojrzałem mu w oczy.
— Oboje wiemy, że nie mówię o pieprzonym Taejinie — przerwał. — Chodzi mi o Luhana.
— Co z tym gnojkiem? — warknąłem.
— Lubisz go — powiedział, na co się zaśmiałem.
— Nie lubię nikogo, Yixing. Wiesz o tym. — Pokręciłem głową. — Nie bądź chujem.
— Nie zachowuj się jak idiota. Masz w sobie tylko określoną ilość nienawiści i żadna jej część nie przypada Luhanowi. — Odwrócił się, by mieć na mnie lepszy widok. — Ufasz mu.
— Nie ufam nikomu oprócz was. Nie ufam nawet własnej rodzinie. — Kpiąco się zaśmiałem.
— To inna historia. — Wskazał na mnie palcem.
— Nie do końca. — Odwróciłem wzrok.
— Cokolwiek. Mówię tylko, że Luhan kimś dla ciebie jest.
— Nie, nie jest — powiedziałem monotonnie, chcąc, żeby się już zamknął.
— Właśnie dlatego, zamiast przyjść tu lub w jakiekolwiek inne miejsce i zadzwonić do nas, poszedłeś do jego domu? Albo dlatego się z nim umówiłeś? — sarkazm był słyszalny w każdym jego słowie. — Przyznaj, chłopie, ufasz mu, a to, że nie powiedział o niczym policji, dodatkowo cię pcha w jego stronę.
— Słuchaj, mówię tylko, że... już czas, żebyś pozwolił komuś się do ciebie zbliżyć. — Wstał i skierował się w stronę drzwi. — Przemyśl to. — Otworzył je, chcąc wyjść, gdy coś przyszło mi do głowy.
— Hej, Lay? — zapytałem, a chłopak zatrzymał się, zerkając na mnie.
— Co?
— Soyeon tu jest? — przyjaciel przez chwilę nic nie mówił, po czym wreszcie przytaknął.
— Ta, jest w swoim pokoju — mruknął, a ja nic nie odpowiedziałem. Nie mogłem zatrzymać jego słów krążących mi po głowie.
„Lubisz go"
Te słowa na okrągło rozbrzmiewały mi w głowie, aż wreszcie wżarły mi się w mózg.
Nie lubiłem Luhana. Nie mogłem. Cholera, on kurewsko mnie denerwuje. Przez połowę czasu, gdy jest obok, mam ochotę kopnąć go w twarz, po czym nazwać ten dzień udanym.
Z drugiej strony jest jego zrozumienie i brak oskarżeń... uczucie, gdy jego usta stykają się z moimi... to jak narkotyk. Ma ciało, za które można zabić i jest cholernie seksowny. Jest też irytujący, nie potrafi się zamknąć i wypowiada tysiąc słów na sekundę. Nie ma wyłącznika, jest denerwujący i zadaje mnóstwo pytań. Siedzi mi na głowie i nie można się go pozbyć.
Ale jego oczy...
Warcząc, przejechałem dłonią po włosach, ciągnąc za końce. Zaczynałem być sfrustrowany i poczułem, jak irytacja rozsadza mnie od środka. Wstając z łóżka, wyszedłem ze swojego pokoju, kierując się w dół korytarza zbyt znanego moim oczom. Gwałtownie otwierając drzwi, po czym je zatrzaskując, przyciągnąłem uwagę jedynej osoby w środku.
— Co do cholery? — Soyeon się odwróciła. — Sehun? Co ty tu robisz? — warknęła. Nic nie powiedziałem. Zamiast tego, podszedłem do niej i brutalnie wpiłem się w jej wargi. Zanim się zorientowałem, oboje leżeliśmy na łóżku, zrywając z siebie ubrania.
Jeśli to był jedyny sposób na pozbycie się tego głupiego gnojka i słów Laya z mojej głowy, byłem skłonny się poświęcić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz