Strony

I'll Protect You | Hunhan : Forty Six

Luhan
— Jim — zaczęła Lissa, ale ojciec szybko jej przerwał.
— Czy nie powiedziałem ci, że w tym domu nie jesteś mile widziany? — wpatrywał się w Sehuna z takim wstrętem, że poczułem jak łamie mi się serce. Chłopak nie mówił nic, tylko wpatrywał się w swojego ojca, będąc w kompletnym szoku.
— Tato — wymamrotał Jiwon, czując napięcie, które zaczęło między nami narastać. Jim jednak zdawał się ignorować nas wszystkich.
— Co ty sobie wyobrażasz, będąc w tym domu?
— Odwiedzam swoją rodzinę, a co myślałeś?
— Rodzinę? — mężczyzna wybuchnął śmiechem. — Jaką rodzinę? — rozejrzał się dookoła — Nie widzę nigdzie tutaj twojej rodziny. Z tego, co pamiętam, dla nas jesteś nikim.
— Jim! — krzyknęła Lissa, a jej głos stał się srogi. — Nie waż się przedstawiać nas w taki sposób. To jest mój syn, NASZ syn!
— Nie dla mnie! Odkąd stał się bandytą, cały mój szacunek do niego uleciał! A śmierć twojej siostry była ostatnim takim twoim wyczynem. — Wytknął palec w stronę klatki piersiowej Sehuna.
— Nie mieszaj w to Suzy — odparł Sehun.
— Dlaczego nie? Nie ma jej tutaj, żeby to przerwać — odwarknął mężczyzna. — Przez ciebie jest martwa.
— Jim, wystarczy! — krzyknęła kobieta z płaczem.
— Powiedziałem ci, żebyś odszedł i nigdy nie wracał. Nigdy nie powiedziałem, że zmieniam zdanie i że chcę znów ciebie tutaj zobaczyć.
Klatka piersiowa Sehuna powoli poruszała się w dół i w górę. Jego twarz zaczęła się robić czerwona z gniewu, a on kurczowo zacisnął pięści.
— Wiedziałem, że to był błąd, żeby tutaj przychodzić. — Sehun złapał mnie za rękę. — Chodź, Luhan, wychodzimy. — Chłopak zaczął ciągnąć mnie w stronę wyjścia.
— Widzisz, co zrobiłeś? — syknęła Lissa. — To jest nasz syn, Jim!
Nagle Sehun się zatrzymał. Płacz jego matki dobiegł do jego uszu i wiedziałem, że nie ma zamiaru jej zostawić.
— Wiesz co? — zadrwił, a jego oczy się zwęziły. — Nie wychodzę. Nie, dopóki nie wysłuchasz, co mam do powiedzenia. Wiem, że mnie nienawidzisz. — Potrząsnął głową. — Uwierz mi, ja siebie też nienawidzę. Ale to nie była moja wina.
— Nic nigdy nią nie jest — syknął Jim.
— Daj mu dokończyć — przerwał Jiwon, a my popatrzyliśmy na niego, będąc w szoku. Ten zignorował jednak nasze spojrzenia, skupiając swoją uwagę na Sehunie.
— Kontynuuj. Słuchamy.
Uśmiechnąłem się lekko w podziękowaniu. To właśnie tego Sehun potrzebował — być wysłuchanym.
— Spieprzyłem sprawę. Spieprzyłem i to bardzo i wiem, że noc, kiedy Suzy umarła wygląda źle. Ale musisz zrozumieć, że jeśli wiedziałbym, że będzie za mną iść tamtej nocy, nigdzie bym nie poszedł. Kiedy zdałem sobie sprawę, że tej nocy była w środku tego magazynu, moje serce praktycznie wyskoczyło mi z piersi. Wiedziałem, że coś mogło pójść nie tak i kazałem jej wyjść. Nie posłuchała mnie i nie mówię, że to jej wina, ponieważ to ja powinienem ją stamtąd zabrać, ale... Zamarłem, kiedy usłyszałem, że ktoś wszedł do środka. — Sehun przełknął ciężko ślinę.
— To był Black... To on podpalił magazyn i nie było z niego żadnej drogi ucieczki. Gdyby któreś z nas się ruszyło, rozerwałby nas na strzępy naciśnięciem jednego guzika. Próbowałem z nim rozmawiać, ale on jest bezlitosny. Nie było sposobu, żeby do niego przemówić. Nie obchodziło go to, że stracę kogoś, kogo kocham. — Łzy pojawiły się w jego oczach. — Próbowałem myśleć o sposobach wydostania jej stamtąd.
— Tylko to mnie interesowało. — Sehun kontynuował. — Żeby zatrzymać ją żywą. Nie dbałem nawet o własne życie. On nie myślał nawet dwa razy nad naciśnięciem guzika, który rozsadził magazyn — dokończył Sehun.
Jim wpatrywał się w Sehuna nie mówiąc ani słowa, widocznie nie znając tej części historii.
— Kiedy ocknąłem się po eksplozji, rozejrzałem się i doszedłem do wniosku, że Suzy została zabrana przez jednego z sanitariuszy, dlatego wyszedłem. Kiedy wzięli mnie do kontroli, zdałem sobie sprawę, że nigdzie wokół jej nie ma. Miałem naprawdę złe przeczucia. Wszędzie jej szukałem. Myślałem, że tak jak mnie wzięli ją do kontroli, ale nigdzie jej nie było. Nie wiedziałem, czy stało się coś złego, dlatego spróbowałem wrócić do magazynu, ale było już za późno. Jeden ze strażaków powiedział mi, że nikt nie przetrwał.
Jiwon zakrztusił się, a w jego oczach pojawiły się łzy. Przygryzając wargę, Sehun spojrzał w oczy swojego ojca.
— Kiedy się o tym dowiedziałem, wiedziałem, że nigdy mi nie wybaczysz. Wiedziałem, że mnie znienawidzisz i chciałem zamienić się z nią miejscami. Uwierz mi, gdybym mógł tam wrócić, sprawiłbym, żeby tak się stało. W sekundę oddałbym swoje życie za to, żeby mieć ją z powrotem.
— Nie mów tak — wyszeptał Jim. — Proszę...
— Przepraszam, tato.
Po raz pierwszy, Sehun pozwolił sobie na to, żeby coś poczuć. Złamał się. Wyrzucił z siebie wszystkie emocje i zniszczył barierę, która go otaczała. Nie był wcale taki twardy, za jakiego się miał. Był człowiekiem. Był dzieckiem, które w młodym wieku straciło swoją rodzinę i zostało popchnięte do życia, z którego nie było wyjścia.
— Chodź tutaj, synu. — Jim otworzył ramiona. Przyłożyłem dłoń do ust, starając się zatrzymać łzy. W oczach Sehuna wymalowało się ogromne zdziwienie. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy te słowa od swojego ojca. Nawet nie wahał się przed wpadnięciu ojcu w ramiona i przytulił go tak mocno, jakby od tego zależało życie.
— Przepraszam — szepnął ojciec. — To moja wina. Nie powinienem sam dochodzić do żadnych wniosków. Powinienem dać ci wytłumaczyć.
— Właśnie straciłeś córkę. Ja też nie byłbym w nastroju do słuchania. — Sehun odsunął się i otarł twarz.
— Co sprawiło, że zechciałeś teraz wrócić?
— Zostało mi przypomniane, dlaczego rodzina jest ważna.
— Wracasz na dobre czy to tylko chwilowe?
— Mam mieszkanie w mieście, ale... Będę was częściej odwiedzał. Może nawet każdego dnia po szkole, jeśli będę mógł. — Uśmiechnął się.
— Cóż... umieram z głodu. Czy ktoś chciałby w końcu zjeść obiad? — zachichotał. Sehun uśmiechnął się i zajął obok niego miejsce przy stole. Wiedziałem, że jest szczęśliwy, mając z powrotem swoją rodzinę przy sobie.
Sehun
— Więc... Sehun, czy chciałbyś mi powiedzieć, kim jest ten młody chłopiec naprzeciwko mnie? — odwróciłem się, spoglądając na mojego tatę, który uśmiechał się, dłonią wskazując Luhana. Chłopak podniósł wzrok w górę, nagle się rumieniąc.
— To, tato, jest mój chłopak.
— Chłopak?
— Tak, chłopak tato. — Zachichotałem.
— Jest ładny. — Pokiwał głową.
— I uroczy — dodała Lissa. — Idealny dla naszego syna.
— Cóż... Luhan. Skoro zyskałeś tutaj uznanie wszystkich i mój syn cię lubi to wydaje mi się, że zasługujesz również na uznanie z mojej strony.
— Tato — jęknąłem, wywracając oczami.
— Co?
— Przestań. — Skrzywiłem się, dając Luhanowi przepraszające spojrzenie.
— Jedzenie wyszło znakomicie, Lissa.
— To dlatego, że mi pomogłeś. — Uśmiechnęła się.
— Jestem zdziwiony, że nic się nie spaliło. — Zachichotał tata, biorąc kawałek chleba.
— Powiedziałem to samo. — Zaśmiałem się.
— Dla twojej informacji. Gdyby nie my, to w tym momencie nawet byście nie jedli.
— Mhm, dokładnie. Następnym razem, kiedy razem z Sehunem przyjdziecie na obiad, to wy zajmiecie się gotowaniem. — Mama wskazała na mnie i na tatę.
— Zdecydowanie. Wtedy przekonamy się, kto tutaj przypala rzeczy.
— Ja nie gotuję — zauważyłem monotonnie.
— Co w takim razie jesz?
— Jedzenie na wynos.
— To nie jest dla ciebie zdrowe — skarciła mnie mama.
— To utrzymuje mnie przy życiu. Jeszcze nie umarłem.
— Jeszcze — podkreśliła, potrząsając głową. Wywróciłem oczami i kontynuowałem jedzenie przygotowane przez moją mamę, kiedy poczułem telefon wibrujący w kieszeni moich spodni. Zdecydowałem się go zignorować, wiedząc, że mama zabiłaby mnie za odebranie telefonu przy stole. Zrobiłem jeszcze jeden kęs sałatki, kiedy zaczął wibrować na nowo. Westchnąłem, odkładając widelec obok talerza.
— Wybaczycie mi na moment?
— Oczywiście, skarbie. Ale dlaczego? Wszystko okej? — mama wpatrywała się we mnie ze zdezorientowaniem.
— Tak, wszystko dobrze. Ktoś próbuję się tylko ze mną skontaktować. Zaraz wrócę. — Wstałem od stołu i wytarłem usta w serwetkę, zanim wyszedłem z pokoju. Wysunąłem telefon z kieszeni i kciukiem przesunąłem po ekranie, po czym przycisnąłem komórkę do ucha.
— Halo?
— Sehun?
— Chanyeol? — zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, dlaczego miałby teraz do mnie dzwonić. — Jestem teraz trochę zajęty. Nie możesz zadzwonić za...
— Znaleźliśmy się w trudnej sytuacji i potrzebujemy cię tutaj, w tym momencie.
Mój żołądek boleśnie wywrócił się do góry nogami, wiedząc, że coś poszło bardzo nie tak.
— Co to za trudna sytuacja?
— Policja jest w trakcie poszukiwań. Znaleźli ciało Lee w lesie dzisiaj rano. Wygląda na to, że szukali czegoś innego, a w zamian natknęli się na tę niespodziankę.
— Lee? — zatrzymałem się. — Jako...
— Koleś, którego zabiłeś? — Chanyeol dokończył za mnie, a kiedy nie odpowiedziałem, zrobił to za mnie. — Tak.
— Czy ty do cholery sobie żartujesz?
— Po prostu wracaj, kiedy tylko będziesz mógł. Policja cię poszukuje.
— Kurwa. Zaraz będę — wychrypiałem. Rozłączyłem się i agresywnie uderzyłem w powietrze, zanim oblizałem usta, żeby się uspokoić. — Cholera jasna. — Potrząsnąłem głową. Wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni i próbowałem się zrelaksować, żeby nie zrobić niczego głupiego. Kiedy trochę się uspokoiłem, wszedłem z powrotem do salonu.
— Luhan, idziemy.
— Co? Dlaczego?
— O co chodzi? — spytała rodzicielka.
— Coś ważnego zdarzyło się w mieście i musimy wracać. — Odwróciłem się spoglądając na Luhana który nadal siedział na krześle. — Teraz. — Pośpieszyłem go. Chłopak stanął na nogi, wycierając dłonie w serwetkę.
— Uhm... Dziękuję za miły obiad, Lissa. Było mi bardzo miło was spotkać.
— Ty też? — spytał Jim, nie bardzo wiedząc co powiedzieć i o co chodzi. Złapałem go za dłoń i zacząłem się ze wszystkimi żegnać, po czym pocałowałem mamę w policzek.
— Kocham Was.
— My ciebie też.
— Niedługo się zobaczymy, obiecuję. — Ciągnąc Luhana za sobą wyszedłem z domu, przeszedłem przez werandę i trawnik, po czym podszedłem do samochodu i szybko go odblokowałem, obserwując mniejszego robiącego to samo. Nawet długo nie czekałem, tylko od razu nacisnąłem gaz i wyjechałem na podjazd.
— A ciebie co ugryzło? — spytał Luhan, kiedy wyjechaliśmy na ulicę.
— Policja znalazła ciało Lee i teraz mnie poszukują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz