Strony

I'll Protect You | Hunhan : Fifty Four



Luhan
Praktycznie zadławiłem się kawałkiem chleba, który miałem w ustach, słysząc słowa Sehuna. Jim i Lissa przestali jeść, a ich oczy otworzyły się szeroko w kompletnym szoku.
— C-Co? O czym ty mówisz? — Jiwon odkaszlnął, wyraźnie zdenerwowany.
— Oh, dokładnie wiesz, o czym mówię — powiedział sarkastycznie, a powietrze wokół nas zaczęło się zagęszczać. Jiwon zaśmiał się, próbując udawać, że wcale go to nie rusza, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to nie prawda.
— Pokazywałem Luhanowi nasz dom i przypadkiem znaleźliśmy się w twoim pokoju. Pomyślałem, że mu go pokażę, żeby no wiesz... Być miły. — Uśmiechnął się Sehun. — No i natknęliśmy się tam na całkiem interesującą gazetę. Myślałem, że to jakiś komiks, zanim nie zobaczyłem bardzo interesującego zdjęcia, ukazującego kobietę pozującą w bardzo jednoznacznej pozycji na okładce — zaakcentował wszystkie słowa, które mogły skrępować Jiwona.
— Zamknij się — syknął Jiwon, a jego policzki zrobiły się czerwone. — Nie wiesz, o czym mówisz.
— Sehun — mruknąłem, czując się z tym źle. Mimo swojego zachowania, Jiwon na to nie zasłużył. Sehun oczywiście postanowił mnie zignorować.
— Ależ oczywiście, że wiem, o czym mówię. A tobie musi to bardzo nie pasować, bo widzisz, karma po ciebie wraca. — Uśmiechnął się, patrząc to na mnie, to na brata. — Luhan też to widział. Prawda, skarbie? — uniósł jedną brew. Przełknąłem głośno ślinę, zwężając oczy. Wyciągnąłem nogę pod stołem i kopnąłem go.
— Cholera, Luhan! Za co to było?
— Za bycie dupkiem.
— Dlaczego jego nie uderzysz, kiedy powie coś złego? — Jiwon zwrócił się do Lissy.
— Bo w przeciwieństwie do ciebie twój brat nie czyta nieodpowiednich gazet! — odpowiedziała, wciąż będąc w szoku po tym, czego się dowiedziała.
— Oh proszę cię! — Jiwon wyrzucił ramiona w powietrze. — To od niego mam tę gazetę. Znalazłem ją w jego pokoju!
— Gówno prawda i dobrze o tym wiesz. W przeciwieństwie do ciebie, ja mogę dostać chłopaka i nie muszę o nikim fantazjować. — Uśmiechnął się. Nie mogłem uwierzyć, że Sehun właśnie powiedział to przy wszystkich. Zanim Lissa zdążyła uderzyć go w tył głowy, kopnąłem go jeszcze raz, tym razem mocniej.
— Jezus Maria, Luhan — jęknął wyższy, łapiąc miejsce, w które go uderzyłem.
— Ha, ha. — Zaśmiał się Jiwon, a ja odwróciłem się i pacnąłem go w głowę, powodując tym chichot Sehuna.
— Ał! Co do cholery, Luhan? — mruknął, pocierając głowę.
— Jesteście bandą pięciolatków, przysięgam. — Wziąłem głęboki oddech i potrząsnąłem głową. — Próbujemy jeść w spokoju obiad, a wy już musicie się na siebie rzucać. A skoro wasza mama wyraźnie nie toleruje takiego języka w swoim domu to powiem wam zamknijcie się do beep.
— Jiwon, może następnym razem powinieneś uważać na to, co mówisz. Inaczej nie byłoby tej sytuacji. — Westchnąłem, odwracając się w stronę Sehuna. — No i ty. Musisz przestać być irytujący.
— Irytujący? — syknął.
— Tak, irytujący. Przyszliśmy tutaj, żeby fajnie spędzić czas, a nie żeby kłócić się co pięć sekund.
— Cóż... Ostatnim razem, kiedy sprawdzałem, to była moja rodzina, nie twoja, więc do jasnej cholery mogę mówić tutaj, co mi się kurwa podoba — zadrwił. Wszyscy zamilkli, a ja wpatrywałem się w niego w szoku. Nie mogąc uwierzyć, że Sehun mógłby być tak niemiły dla mnie przy swojej rodzinie.
— Gdyby nie ja, to nawet byś tutaj z nimi nie siedział — warknąłem, patrząc na niego z niedowierzaniem i odsunąłem krzesło, na którym siedziałem. — Wybaczycie mi?
— Luhan... — Lissa próbowała mnie zawołać, ale nie odwracając się, wyszedłem z domu, biorąc głęboki oddech świeżego powietrza i próbując się uspokoić. Inna sprawa, kiedy jest dla mnie niemiły, gdy nikogo nie ma w pobliżu, a inna, kiedy jesteśmy z jego rodziną. To krępujące, bo ja wychodzę wtedy na idiotę, a on się tym nawet nie przejmuje.
Wziąłem głęboki oddech zimnego powietrza, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Usłyszałem odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, a moje ciało zesztywniało, dokładnie wiedząc, kto to był.
— Sehun nie mam humoru, żeby...
— Nie jestem Sehunem.
Odwróciłem się i zobaczyłem Jima stojącego kilka stóp ode mnie, trzymającego dłonie w kieszeniach.
— Oh. Przepraszam. — Uśmiechnąłem się lekko.
— Nie musisz przepraszać. Wiem, dlaczego nie chcesz rozmawiać z moim synem. Gdybym był na twoim miejscu, zachowałbym się tak samo. — Wzruszył ramionami.
— Powinienem przeprosić za to, że wyszedłem... To był brak szacunku i...
— Jak już mówiłem, nie masz za co przepraszać. Sehun mocno przesadził z tym, co powiedział. Ma to po mnie, wiesz? On po prostu ma tendencję do tego, że najpierw mówi, a potem myśli. — Zachichotał, grzebiąc czubkiem buta w ziemi.
— Tak, to prawda — mruknąłem, nie chcąc pokazać jak bardzo byłem zły na Sehuna.
— On nie ma na myśli tego, co mówi, kiedy jest zły. Tacy po prostu jesteśmy. Mówimy i robimy rzeczy, których normalnie byśmy nie zrobili. Chciałbym, żeby nie miał tego po mnie.
— Hej. — Odwróciłem się do niego, patrząc z niedowierzaniem. — Twój syn jest niesamowitą osobą, tak samo ty. Nie powinieneś winić się za coś, nad czym nie masz kontroli.
— Wiem. Chciałbym, tylko żeby nie był taki ja. Może dzięki temu uniknąłby niektórych rzeczy.
— Nie możesz zmienić losu. Nie wiesz, czy byłbyś w stanie zmienić życie, jakie wybrał dla siebie Sehun. Jedyne, na co możesz patrzeć to przyszłość, a nie „co jeśli". To w niczym nie pomoże, a wręcz przeciwnie, zaszkodzi.
— Wiem, że dawno nie uczestniczyłem w jego życiu, ale wiem, jak zachowuje się pod wpływem impulsu. Próbuje odepchnąć od siebie wszystkie osoby, na których mu zależy. Wiele osób już wchodziło, po czym opuszczało jego życie. Boi się, że cię straci więc cię rani, bo kiedy odejdziesz, będzie łatwo mógł obwinić za to siebie.
— Nie ważne co się stanie, nigdy mnie nie straci. Czasem mówi najbardziej przykre rzeczy, ale jeśli powiedziałbym, że chcę, żeby się zmienił, kłamałbym. Kocham go takim, jakim jest. Dupkiem i tym wszystkim...
— Dobrze jest to słyszeć.
Zachichotałem, a na moich ustach pojawił się uśmiech.
— Dziękuję. Tak poza tym.
— Za co?
— Za uspokojenie mnie. Chociaż wiem, że pewnie nie po to tutaj przyszedłeś.
— Nie będę kłamał. — Zachichotał. — Nie przyszedłem tutaj po to, ale cieszę się, że mi się to udało. Jesteś dobry dla mojego syna. On potrzebuje kogoś jak ty w swoim życiu. Osoby, która jest silna i zawsze gotowa odpowiedzieć, bez względu na konsekwencje. — Uśmiechnął się.
— O to nie musisz się martwić. — Uśmiechnąłem się z grymasem. — Jeżeli czegoś nie mogę znieść, to jego nastawienia, co na szczęście udaje mi się czasem zmieniać.
— To jest jakiś sposób. — Zaśmiał się i popatrzył w kierunku drzwi. — Prawdopodobnie powinniśmy wracać.
— Tak, dobry pomysł. — Odwróciliśmy się w kierunku wyjścia, a Jim położył dłoń na moich plecach. Zanim mieliśmy szansę wejść do środka, drzwi otworzyły się, a w progu stanął Sehun. Żadne z nas się nie odezwało, a chłopak wpatrywał się we mnie bez żadnych emocji. Mój brzuch zacisnął się z powodu tej niezręcznej sytuacji.
— Możemy porozmawiać? — zwrócił się do mnie. Nie chcąc powodować kolejnej kłótni, pokiwałem głową i przytuliłem Jima, a on poklepał syna po plecach i wszedł do środka. Wyższy stał z dłońmi w kieszeniach, wpatrując się we mnie. Spojrzałem w dół, na swoje buty, przygryzając wnętrze policzka i krzyżując ręce na piersi.
— Spójrz — zaczęliśmy oboje w tym samym czasie. Zachichotałem lekko, patrząc na niego.
— Ty pierwszy.
— Posłuchaj. Wiem, że pewnie jesteś już zmęczony słyszeniem tego, ale przepraszam.
— Nie ma sprawy.
— Nie powinienem tego powiedzieć...
— Sehun. — Zaśmiałem się. — Powiedziałem, że nie ma sprawy.
— Huh?
— Wybaczam ci.
— Ale... Dlaczego? Jak? Co?
— Powiedzmy, że pewna osoba powiedziała mi coś, co powinienem rozważyć. — Wzruszyłem ramionami z uśmiechem.
— Żartujesz sobie ze mnie czy coś? — wskazał na mnie, a ja nie mogłem powstrzymać się przed wybuchem śmiechu.
— Nie. — Potrząsnąłem głową. — Dlaczego jesteś taki zdziwiony?
— Bo to pierwszy raz, kiedy się nie kłócimy. — Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. — To dziwne, jeśli mam być szczery. Myślałem, że mnie uderzysz albo coś.
Zaśmiałem się jeszcze raz, tym razem głośniej, nie będąc w stanie się powstrzymywać.
— Nie wiem, dlaczego się nad tym zastanawiasz. Nie powinieneś się ucieszyć?
— Oh uwierz mi, cieszę się. — Położył dłoń na klatce piersiowej. — Po prostu oczekiwałem wybuchu, to wszystko.
— Przepraszam?
— Chodź tutaj. — Otworzył ramiona, więc podszedłem do niego i przytuliłem go. Całując mnie w czubek głowy, Sehun ułożył na niej swój podbródek, a ja uśmiechnąłem się.
— Przepraszam — mruknął.
— Wiem.
Trzymając mnie w ramionach przez dłuższy czas, wytworzył wokół nas spokojną atmosferę, sprawiając, że poczułem, że nic ani nikt nie może nas zranić.
— Chodź. — Odsunął się, biorąc mnie za rękę. Wchodząc za nim w stronę domu, byłem zdziwiony, że reszta wciąż siedziała przy stole.
— Spójrzcie, kto zdecydował się pojawić. — Jiwon zaczął się drażnić. — Myślałem, że nasze zakochane ptaszki zniknęły.
Lissa popatrzyła na niego z rozczarowaniem, co podziałało, bo od razu wymruczał przeprosiny. Ścisnąłem rękę Sehuna, żeby na mnie popatrzył, po czym pokazałem mu spojrzeniem, żeby się odezwał. Odwracając się w stronę brata, chłopak oblizał usta.
— Nie. — Potrząsnął głową. — To ja przepraszam. Nie powinienem cię postawić w takiej sytuacji.
— Miałeś do tego prawo. Byłem idiotą. — Jiwon opuścił ramiona.
— Nie ma sprawy. Powinienem wiedzieć, że żartujesz. — Puszczając moją rękę, Sehun podszedł do miejsca, w którym siedział Jiwon i mocno go przytulił.
— Aw — zaczęliśmy oboje z Lissą, po czym zaśmialiśmy się. — Jak słodko.
— Zamknijcie się. — W tym samym momencie powiedzieli bracia, a ja zmarszczyłem brwi.
— Przepraszam — mruknęli.
— Nie ma sprawy.
— A teraz kiedy wszystko jest już za nami... Może zaczniemy jeść?
— Ja na pewno. — Niemalże podbiegłem do swojego krzesła. — Umieram z głodu.
— Coś zauważyłem. — Uśmiechnął się wyższy, wpychając do ust kromkę chleba.
— Co?
— Zawsze jesteś głodny — powiedział. Zarumieniłem się, wzruszając ramionami.
— Wiesz... Muszę jeść. — Wziąłem trochę sałatki, uśmiechając się.
***
— Dziękuję za wszystko Lissa. — Pomachałem do niej przez otwarte okno w samochodzie.
— Nie ma za co kochanie. Było miło znów cię widzieć. — Odmachała, z uśmiechem na ustach.
— Ciebie też! — krzyknąłem.
— Opiekuj się moim synem.
— Obiecuję. — Jeszcze raz pomachałem, po czym zapiąłem pas.
— Powinniśmy ich częściej odwiedzać. — Spojrzałem na Sehuna, który jedną dłoń trzymał na kierownicy, a drugą trzymał mnie za rękę.
— Będziemy. — Pokiwał głową. — Ale najpierw muszę spotkać twoich. W niedzielę prawda?
— O siódmej — powiedziałem. Chłopak wziął głęboki oddech, a ja wyczułem, że się denerwuje.
— Wszystko będzie dobrze — zapewniłem.
— Mam nadzieję — mruknął. — Nie rozumiem tylko dlaczego muszę ich spotkać.
— Chcesz być w stanie się ze mną spotykać?
— Oczywiście, że tak. Co to za pytanie? — spojrzał na mnie, a ja uśmiechnąłem się.
— Więc musisz się poświęcić i spotkać moich rodziców.
— Wszystko, co dla ciebie robię... — Potrząsnął głową.
— Kocham cię.
— Ja ciebie też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz