Strony

I'll Protect You | Hunhan : Eleven


– Idź za mną. – Kiwnął głową w kierunku magazynu.

Przytaknąłem, nie odzywając się ani słowem, idąc krok w krok za nim. Otwierając drzwi, Sehun wszedł do środka i przytrzymał je dla mnie, a kiedy przekroczyłem próg, delikatnie je za nami zamknął.

Kiedy pochylił się przede mną, żeby zamknąć drzwi, zauważyłem, że jego szczęka się rozluźniła, a on sam był opanowany i spokojny. Zmarszczyłem brwi. Jak ktokolwiek mógł tyle razy być na zmianę wściekły i zrelaksowany w ciągu godziny?

– Idziesz czy nie? – wyrwany ze swoich myśli, zauważyłem, że chłopak stoi już na drugim końcu pomieszczenia. Rozglądając się wokół, w ciszy zacząłem iść. Ściany były popękane, część sufitu leżała na podłodze, a jedynym, co przychodziło mi do głowy, było pytanie, co się tu do cholery stało.

– Co się tu stało? – zapytałem, a Sehun się nie odwrócił. Zamiast tego, wciąż szedł przed siebie. Przez chwilę myślałem, że mnie ignoruje i już miałem zamiar ponownie się odezwać, gdy chłopak zatrzymał się na zewnątrz. Włożył ręce do kieszeni jeansów i spojrzał w górę, podziwiając niebo.

Przeniosłem wzrok z niego na to, na co aktualnie patrzył, a moje źrenice same się rozszerzyły.
Staliśmy na szczycie wzgórza. Niebo pokrywały odcienie różu, żółci i fioletu. Chmury powoli płynęły, promienie słońca padały wprost na nas. Można stąd było zobaczyć połowę miasta. Całość wyglądała naprawdę przepięknie.

– Ładnie, nie? – cicho spytał. Nawet nie próbowałem oderwać oczu od pięknego widoku przede mną.

– Tak – mruknąłem. – Jest przepięknie – powiedziałem na wydechu, który zaparł mi w piersiach, na widok tego cudu natury przede mną. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem.

– Jak znalazłeś to miejsce? Jeśli nie przeszkadza ci, że pytam... – Wreszcie przeniosłem wzrok z nieba na chłopaka. Stał tam, wyglądając perfekcyjnie. Jak zawsze zresztą.

– Po tym, jak to miejsce prawie spłonęło... – Cóż, to jest odpowiedź na moje pytanie.

– ... Przyszedłem sprawdzić, co z niego zostało, a gdy wróciłem, zobaczyłem to. – Kiwnął w kierunku nieba. – I automatycznie się zakochałem. – Tym razem odwrócił się w moim kierunku.

– Tu jest ślicznie. Chciałbym mieć takie miejsce – przyznałem, ponownie podziwiając piękno widoku.

Gdy na nie patrzysz, czujesz się jak w bańce, gdzie jesteś całkowicie bezpieczny, a nikt i nic nie może ci zagrozić. Gdzie możesz pobyć sam i o nic się nie martwić. Czujesz się beztrosko. Czujesz się... żywy. Cisza wypełniła przestrzeń między nami, zanim Sehun znów się odezwał.

– Teraz już masz. – Jego głos był głośny i wyraźny. Zaskoczony, spojrzałem na niego, żeby przekonać się, czy nie patrzy już na mnie, a na miasto rozciągające się przed nami.

- Dziękuję – szepnąłem, czując, jak coś skacze mi w sercu, a brzuch wypełnia się motylkami. Naprawdę miał to na myśli? Nie wiedziałem, ale miałem taką nadzieję. Chłopak tylko przytaknął, dając znak, że słyszał moje słowa.

Przez resztę czasu po prostu staliśmy tam w ciszy, przerywanej jedynie delikatnym wiatrem wokół. Czasem zaćwierkał jakiś ptak albo wiewiórka przeskoczyła z drzewa na drzewo. Inną rzeczą, która się ze sobą mieszała, było bicie naszych serc.

– Dlaczego to miejsce spłonęło? – nagle się odezwałem.

– Biznes – odpowiedział krótko.

– Jaki rodzaj biznesu? – nie chciałem naciągać struny, ale im więcej wiedziałem, tym lepiej. Potrzebowałem wiedzieć, w co się wplątuję, zanim zabrnę za daleko.

– Nie odpuścisz sobie, prawda? – spojrzał na mnie, a nasze oczy się spotkały. Pokręciłem głową na nie.

– Biznes, z którym mam do czynienia codziennie. – Mogłem usłyszeć, że coś go dręczy. – Inna grupa próbowała się z nami pieprzyć, zareagowaliśmy, oni potem też, a żeby im się udało, podpalili jeden z naszych magazynów.

– Ktoś był w środku, kiedy to się stało? – zapytałem, nie dowierzając, a ten tylko wzruszył ramionami.

– Nie wiem, nie obchodzi mnie to – tępo odpowiedział. – Miałem co innego na głowie. – Co innego mogło go wtedy obchodzić? Co ważniejszego od życia, które mogło być odebrane niewinnym ludziom?

– Więc nie obchodzi cię, że niczemu winni ludzie mogli umrzeć? – jego słowa mnie przestraszyły. To znaczy, wiedziałem, że ten dzieciak był bez serca, ale nie aż tak. Wykrzywił usta w złośliwy sposób.

– Ludzie, którzy się w coś takiego pakują, wiedzą, co ich czeka. Wybierają takie życie. Powinni wiedzieć, że są w niebezpieczeństwie od momentu, w którym sprzedali duszę diabłu.

– Co masz na myśli?

– Jeśli w to wejdziesz, nie ma ucieczki. Na zawsze będziesz celem. Zostaniesz oznaczony jako wróg dla wielu grup. – gula w jego przełyku delikatnie się poruszyła, kiedy przełknął ślinę. – To mam na myśli.

– I wiesz to z własnego doświadczenia?

– Czy wyglądam na typowego chłopaka? – zadrwił, podnosząc brew.

– Na pewno wiesz, jak takiego udawać. – Wzruszyłem ramionami, a chłopak cicho się zaśmiał.

– Po prostu wiem, jak w to grać, kochanie.

– Oh? Więc dla ciebie to jest gra? – dziwnie na niego spojrzałem. Wyższy tylko wzruszył ramionami.

– Może tak, może nie. – Po tym, jak ułożył usta, wiedziałem, że chciał się kpiąco uśmiechnąć.

Szatyn nie odezwał się już ani słowem i spojrzał przed siebie. Ten chłopak jest bardziej mylący niż Jane Eyre, a uwierzcie, kiedy to czytałem, czułem się, jakbym brnął przez trzy miliony różnych języków. A już myślałem, że skończyliśmy z tym chaosem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, żeby sprawdzić godzinę. Dwunasta w południe.

Cholera.

– Musimy już iść.

– Dlaczego?

– Bo jest już późno, a moi rodzice oszaleją, jeśli zobaczą, że nie ma mnie w domu – powiedziałem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Po jego twarzy wnioskowałem, że powoli zaczyna rozumieć.

– Oh, masz rację. – Wszedł z powrotem do magazynu.

Szedłem za nim przez pomieszczenie. Gdy dotarliśmy to samochodu, nacisnąłem przycisk i wszedłem do środka, czekając, aż on zrobi to samo. Po kilku minutach siedzenia wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że chłopak trzyma akurat w ustach papierosa.

Świetne wyczucie czasu.. Ten dzieciak... Nie mogę.

Otwierając drzwi od strony kierowcy, Sehun wszedł do środka, włożył kluczyki do stacyjki, po czym wyjechał na drogę, trzymając fajkę w ustach.

– Nie mogłeś chwilę poczekać z paleniem? – wymamrotałem.

– Nie – odpowiedział nonszalancko. Wydawał się taki spokojny... To było wręcz nienormalne. Czułem się nad wyraz dziwnie.

– Czemu jesteś taki spokojny? – palnąłem, zanim zdążyłem się powstrzymać. Naprawdę muszę zacząć to kontrolować. Spojrzałem na chłopaka, a na jego twarzy pojawiło się zmieszanie.

– Co? – razem z tym słowem, jego usta opuścił dym.

– Nic – potrząsnąłem głową.

– Nie, co powiedziałeś? – powtórzył.

– Nie odpuścisz sobie, prawda? – powiedziałem to samo, co on całkiem niedawno, co wywołało u niego uśmiech.

– Po prostu powiedz mi, co powiedziałeś. – Delikatnie się zaśmiał, kładąc prawą rękę na podłokietniku.

– Spytałem, czemu jesteś taki spokojny. – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– A powinienem czuć się inaczej?

– Nie, znaczy, nie wiem – westchnąłem. – Zazwyczaj jesteś zły. To... To jest coś nowego. – Oblizałem usta, przygryzając je na końcu, a wyższy zaśmiał się z mojej odpowiedzi.

– Przepraszam, że nie zawsze jestem szczęśliwy?

– Nie chodziło mi o to. Po prostu... Nie ważne. – Zapadłem się głębiej w siedzenie.

– Okej? – zaśmiał się, kręcąc głową. – Cholernie dziwny chłopak – mruknął. Słyszałem go, lecz udawałem, że było inaczej. Szczerze mówiąc, nie byłem w nastroju do kłótni. Minęło trochę czasu, aż samochód zatrzymał się kilkanaście metrów od mojego domu. Zmarszczyłem brwi, na co on wywrócił oczami.

– Nie chcesz, żeby twoi rodzice zobaczyli cię wysiadającego z mojego samochodu, prawda?

– Racja – przytaknąłem. Mądry chłopak. – Cóż, dzięki. – Lekko się uśmiechnąłem, po czym wysiadłem z auta, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Pomachałem mu i zacząłem iść, lecz jego męski głos mnie zatrzymał.

– Co?

– Chodź tu – mruknął, pokazując, bym podszedł.

– O co chodzi? – podreptałem do niego i wytknąłem głowę przez otwarte okno.

– Kiedy cię znowu zobaczę? – zapytał ściszonym głosem. Poczułem, jak moje serce podskakuje w dość szybkim tempie.

– Nie wiem. Na razie jestem więźniem we własnym domu...

– Zawsze możesz się wymknąć. – Łobuzersko się uśmiechnął.

– I ryzykować bycie złapanym? Nie, dzięki. Raz mi wystarczy. – Cicho się zaśmiałem. Brunet przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu odpalił samochód i spojrzał na mnie, seksownie odgarniając włosy z czoła.

– W takim razie, do zobaczenia, Luhan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz